Inwestowanie na rynkach finansowych pełne jest paradoksów. Jednym z największych jest to, że im lepsze/gorsze bieżące stopy zwrotu, tym często gorzej/lepiej dla przyszłych długoterminowych (wieloletnich) stóp zwrotu. Im lepiej/gorzej w horyzoncie ostatnich kilku lat zachowują się notowania danej klasy aktywów, tym gorzej/lepiej na przyszłość.
Historia dostarcza sporo przykładów tego zjawiska. Weźmy przykładowo tzw. bańkę internetową z końca XX wieku. Amerykański technologiczny indeks Nasdaq bił rekordy z dnia na dzień. Niestety, wyceny akcji spółek typu dotcom osiągnęły tak absurdalne poziomy, że potem inwestorom przyszło odchorowywać to przez długie lata. Nasdaq zdołał powrócić do szczytu dopiero po kilkunastu latach.
Na naszym rodzimym podwórku analogiczna bańka napęczniała w latach 2006–2007. Wyceny, głównie małych i średnich spółek (np. deweloperów), zostały również wywindowane do astronomicznych poziomów, za co również nadeszła potem długoterminowa „kara" (WIG nie zdołał jeszcze – po ponad ośmiu latach – powrócić do szczytów).
To skrajne przykłady, ale przypadków większego lub mniejszego przewartościowania (lub niedowartościowania) niemal nigdy nie brakuje. Praktycznie zawsze znajdzie się jakaś klasa aktywów, której notowania na skutek jednokierunkowej mody/niechęci zostały sprowadzone do poziomów, które trudno byłoby uzasadnić z długoterminowego punktu widzenia.
Takie przykłady znaleźć można również w obecnych realiach. Miks rozmaitych zjawisk, takich jak słabe tempo globalnego wzrostu gospodarczego i polityka banków centralnych, doprowadził ceny niektórych aktywów do poziomów, które niegdyś trudno było sobie wyobrazić.