– Gigant transformacji – tak o Wiesławie Rozłuckim mówi prezes NBP Marek Belka, i to już w pierwszym zdaniu. – Przy nim byłem małym żuczkiem – dodaje rozbrajająco. Zaraz potem opowiada o reakcji Rozłuckiego, kiedy pod koniec 2011 r. na posiedzeniu Komisji Finansów wyrywa mu się publicznie sformułowanie, że „giełda to kasyno". – Do dziś mi za to ciosa kołki na głowie i grozi, że jeżeli publicznie nie odwołam tych słów, to chyba on mnie odwoła – opowiada Belka, któremu kadencja kończy się w czerwcu 2016 r. – Rozłucki to prawdziwy patriota giełdy – podsumowuje prezes NBP.
Wiesław Rozłucki, dwukrotny drużynowy mistrz Polski we florecie, rynkiem kapitałowym zainteresował się podczas studiów na Wydziale Handlu Zagranicznego na ówczesnym SGPiS (dziś SGH), a konkretnie na zajęciach z organizacji i techniki handlu zagranicznego, gdzie usłyszał o transakcjach futures. 200 studentów rocznika Rozłuckiego nie potrafiło sobie z abstrakcją futures poradzić, bo w PRL giełdy nie było. Rozłucki potrafił. – Już wtedy giełda mnie pasjonowała – przyznaje. Kiedy pierwszy raz wyjechał za żelazną kurtynę, poszedł prosto na londyńską giełdę. – Patrzyłem na to, co tam się działo, jak dziecko na choinkę bożonarodzeniową – wspomina. Zapamiętał rwetes, zaabsorbowanych pracą ludzi i gwar. Na pamiątkę zabrał sobie fragment papieru wydarty z pracującego na najwyższych obrotach dalekopisu. Po studiach doktoranckich i po powrocie ze stypendium British Council w London School of Economics sprowadził do Polski komputery. Dziesięć lat później dr Wiesław Rozłucki, już wtedy były pracownik naukowy w Instytucie Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, został doradcą w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Przekształceń Własnościowych u Leszka Balcerowicza, ministra finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Podczas gdy Balcerowicz skutecznie walczył z inflacją wynoszącą w 1990 r. 686 proc. rocznie i 60 proc. półtora roku później i urealniał kurs złotego (dolar oficjalnie kosztował wtedy 9500 zł, a na czarnym rynku 7500 zł), Rozłucki jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych miał 43 lata i wraz z wybranym przez siebie zespołem zaczął od zera tworzyć Giełdę Papierów Wartościowych. Trwało to zaledwie kilka miesięcy: od października 1990 r. do kwietnia 1991 r. Marzył o założeniu własnego domu maklerskiego. – Kupiłem nawet w tym celu mieszkanie na Marszałkowskiej – wspomina dzisiaj.
Pierwszy dzień działania warszawskiej giełdy do złudzenia przypominał scenariusz filmu „Żądło", gdzie Robert Redford jako Johnny Hooker organizuje fałszywą salę zakładów bukmacherskich. Wczesnym rankiem Rozłucki z własnej piwnicy przywiózł do budynku KC PZPR logo giełdy, które wcześniej wykonał jego sąsiad plastyk. Jako jeden z niewielu wiedział, że komputery, które stały na sali i dodawały spółce powagi, były wypożyczone i następnego dnia trzeba było je zwrócić. Telefonów nie ma w ogóle. Maklerzy banku PKO mają czerwone szelki jak z filmu „Wall Street", choć GPW jest wzorowana na giełdzie francuskiej, a nie amerykańskiej. – Powód był banalny – wspomina Wiesław Rozłucki. – Oferta Amerykanów była ogólna, a Francuzów bardzo konkretna.
Kiedy następnego dnia prezes Rozłucki wszedł do sali notowań w byłym budynku KC PZPR, wszystko było już uprzątnięte, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Mimo takiego początku GPW pod jego rządami kojarzy się Polakom ze słowem „profesjonalizm", a z badań CBOS z 1994 r. wynika, że aż 88 proc. Polaków wie, co to jest giełda. To dlatego, że w licznych wywiadach z tamtych czasów Rozłucki cierpliwie i w wyważony sposób odpowiadał na wszystkie pytania: czy giełda jest rządowa czy komercyjna (bardziej komercyjna), czy przy swoim biurku śledzi notowania giełdowe (śledził główny indeks i wielkość obrotów), jakim samochodem jeździ prezes giełdy (wtedy toyotą), czy podatek od zysków z giełdy powinien być zniesiony (tak). Kiedy w 2000 r. giełda przeniosła się do nowego budynku, każdy z maklerów i pracowników GPW zabrał autentyczną klepkę parkietu z budynku KC z podpisem prezesa Rozłuckiego, który na tę okazję założył czerwone szelki. Zapytany o najlepszy dzień na giełdzie odpowiadał, że ten, w którym kapitalizacja GPW przekroczy 100 proc. PKB. Jako zwolennik prywatyzacji głośno mówił, że państwo nie jest dobrym właścicielem: – Jeśli o decyzjach ekonomicznych nie decyduje efektywność, lecz polityka i szukanie poparcia wśród wyborców, spółka nigdy nie będzie działać optymalnie ani nie stanie się gotową do rzeczywistej konkurencji.
W listopadzie 2010 r. sama giełda weszła na giełdę, ale Wiesław Rozłucki nie był już jej prezesem. Cztery lata wcześniej zostawił GPW z powodu zmian politycznych. Były prezes Rozłucki zaczął doradzać firmom, wykładać na uczelniach, zasiadać w radach nadzorczych spółek. Na giełdę wrócił w 2013 r. jako prezes Rady Giełdy, ale nie na długo. W styczniu 2016 r. powiedział w wywiadzie radiowym: – Wydaje mi się, że obejmie mnie dobra zmiana.