Patriota warszawskiej giełdy

Sylwetka Wiesława Rozłuckiego, giganta polskiej transformacji.

Publikacja: 11.04.2016 16:06

dr. Wiesław Rozłucki

dr. Wiesław Rozłucki

Foto: Archiwum

– Gigant transformacji – tak o Wiesławie Rozłuckim mówi prezes NBP Marek Belka, i to już w pierwszym zdaniu. – Przy nim byłem małym żuczkiem – dodaje rozbrajająco. Zaraz potem opowiada o reakcji Rozłuckiego, kiedy pod koniec 2011 r. na posiedzeniu Komisji Finansów wyrywa mu się publicznie sformułowanie, że „giełda to kasyno". – Do dziś mi za to ciosa kołki na głowie i grozi, że jeżeli publicznie nie odwołam tych słów, to chyba on mnie odwoła – opowiada Belka, któremu kadencja kończy się w czerwcu 2016 r. – Rozłucki to prawdziwy patriota giełdy – podsumowuje prezes NBP.

Wiesław Rozłucki, dwukrotny drużynowy mistrz Polski we florecie, rynkiem kapitałowym zainteresował się podczas studiów na Wydziale Handlu Zagranicznego na ówczesnym SGPiS (dziś SGH), a konkretnie na zajęciach z organizacji i techniki handlu zagranicznego, gdzie usłyszał o transakcjach futures. 200 studentów rocznika Rozłuckiego nie potrafiło sobie z abstrakcją futures poradzić, bo w PRL giełdy nie było. Rozłucki potrafił. – Już wtedy giełda mnie pasjonowała – przyznaje. Kiedy pierwszy raz wyjechał za żelazną kurtynę, poszedł prosto na londyńską giełdę. – Patrzyłem na to, co tam się działo, jak dziecko na choinkę bożonarodzeniową – wspomina. Zapamiętał rwetes, zaabsorbowanych pracą ludzi i gwar. Na pamiątkę zabrał sobie fragment papieru wydarty z pracującego na najwyższych obrotach dalekopisu. Po studiach doktoranckich i po powrocie ze stypendium British Council w London School of Economics sprowadził do Polski komputery. Dziesięć lat później dr Wiesław Rozłucki, już wtedy były pracownik naukowy w Instytucie Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, został doradcą w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Przekształceń Własnościowych u Leszka Balcerowicza, ministra finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Podczas gdy Balcerowicz skutecznie walczył z inflacją wynoszącą w 1990 r. 686 proc. rocznie i 60 proc. półtora roku później i urealniał kurs złotego (dolar oficjalnie kosztował wtedy 9500 zł, a na czarnym rynku 7500 zł), Rozłucki jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych miał 43 lata i wraz z wybranym przez siebie zespołem zaczął od zera tworzyć Giełdę Papierów Wartościowych. Trwało to zaledwie kilka miesięcy: od października 1990 r. do kwietnia 1991 r. Marzył o założeniu własnego domu maklerskiego. – Kupiłem nawet w tym celu mieszkanie na Marszałkowskiej – wspomina dzisiaj.

Pierwszy dzień działania warszawskiej giełdy do złudzenia przypominał scenariusz filmu „Żądło", gdzie Robert Redford jako Johnny Hooker organizuje fałszywą salę zakładów bukmacherskich. Wczesnym rankiem Rozłucki z własnej piwnicy przywiózł do budynku KC PZPR logo giełdy, które wcześniej wykonał jego sąsiad plastyk. Jako jeden z niewielu wiedział, że komputery, które stały na sali i dodawały spółce powagi, były wypożyczone i następnego dnia trzeba było je zwrócić. Telefonów nie ma w ogóle. Maklerzy banku PKO mają czerwone szelki jak z filmu „Wall Street", choć GPW jest wzorowana na giełdzie francuskiej, a nie amerykańskiej. – Powód był banalny – wspomina Wiesław Rozłucki. – Oferta Amerykanów była ogólna, a Francuzów bardzo konkretna.

Kiedy następnego dnia prezes Rozłucki wszedł do sali notowań w byłym budynku KC PZPR, wszystko było już uprzątnięte, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Mimo takiego początku GPW pod jego rządami kojarzy się Polakom ze słowem „profesjonalizm", a z badań CBOS z 1994 r. wynika, że aż 88 proc. Polaków wie, co to jest giełda. To dlatego, że w licznych wywiadach z tamtych czasów Rozłucki cierpliwie i w wyważony sposób odpowiadał na wszystkie pytania: czy giełda jest rządowa czy komercyjna (bardziej komercyjna), czy przy swoim biurku śledzi notowania giełdowe (śledził główny indeks i wielkość obrotów), jakim samochodem jeździ prezes giełdy (wtedy toyotą), czy podatek od zysków z giełdy powinien być zniesiony (tak). Kiedy w 2000 r. giełda przeniosła się do nowego budynku, każdy z maklerów i pracowników GPW zabrał autentyczną klepkę parkietu z budynku KC z podpisem prezesa Rozłuckiego, który na tę okazję założył czerwone szelki. Zapytany o najlepszy dzień na giełdzie odpowiadał, że ten, w którym kapitalizacja GPW przekroczy 100 proc. PKB. Jako zwolennik prywatyzacji głośno mówił, że państwo nie jest dobrym właścicielem: – Jeśli o decyzjach ekonomicznych nie decyduje efektywność, lecz polityka i szukanie poparcia wśród wyborców, spółka nigdy nie będzie działać optymalnie ani nie stanie się gotową do rzeczywistej konkurencji.

W listopadzie 2010 r. sama giełda weszła na giełdę, ale Wiesław Rozłucki nie był już jej prezesem. Cztery lata wcześniej zostawił GPW z powodu zmian politycznych. Były prezes Rozłucki zaczął doradzać firmom, wykładać na uczelniach, zasiadać w radach nadzorczych spółek. Na giełdę wrócił w 2013 r. jako prezes Rady Giełdy, ale nie na długo. W styczniu 2016 r. powiedział w wywiadzie radiowym: – Wydaje mi się, że obejmie mnie dobra zmiana.

Nie mylił się. 12 stycznia został odwołany. Odchodząc, Wiesław Rozłucki ostrzegał w mediach, że GPW jest w najtrudniejszym momencie w swojej historii i konieczne jest stworzenie nowego planu strategicznego. Zapytany, dlaczego w 1991 r. w ogóle został prezesem giełdy, skoro chciał mieć dom maklerski, odpowiada: – Bo nikt inny nie chciał.

[email protected]

Pytania do dr. Wiesława Rozłuckiego, współzałożyciela i wieloletniego prezesa GPW

25 lat minęło i dziś giełda jest...

...w najtrudniejszym okresie swojej historii. Ktoś mógłby powiedzieć, że były już gorsze momenty, bo przecież w 1994 r. był krach i ceny akcji nagle spadły o połowę, podobnie jak w 2008 r. Wtedy inwestorzy uważali jednak, że jest to naturalna część rynku giełdowego – raz jest hossa, raz bessa, ale na parkiecie wciąż pojawiają się nowe spółki, więc działamy i rozwijamy się. Dzisiaj na rynku panuje duży pesymizm, bo rola samej giełdy została zakwestionowana.

Giełda to kasyno, a inwestowanie na giełdzie to hazard. Mocno się pan zdziwił, słysząc takie opinie po 25 latach GPW?

Bardzo, bo nie przypominam sobie takich głosów w pierwszych latach działalności giełdy. Spieraliśmy się wtedy o jej kształt, o konkretne rozwiązania. Dopiero przy reformie OFE obudzono upiory. W początkowym okresie wysokie opłaty OFE za zarządzanie były usprawiedliwione, bo banki w ogóle się do tego biznesu nie garnęły, więc trzeba było je do tego zachęcić, ale później rzeczywiście trzeba było te opłaty ścinać, czego władze państwowe przez parę lat nie zrobiły. Tym bardziej nie zrobiły tego z własnej woli fundusze, bo trudno żeby same sobie zmniejszyły zyski. Kiedy opłaty były już rażąco wysokie, to zdecydowano się na rozwiązania radykalne. Ale nawet ci, którzy za tę decyzję odpowiadają, nie mówili publicznie, że giełda jest zła. Dopiero po pewnym czasie pojawiły się opinie, że to nie tyle opłaty za zarządzanie są za wysokie, ile właśnie sama giełda jest winna, bo z natury jest niepewna, nieprzewidywalna i zmienna. Takiego rozwoju wypadków z pewnością po 25 latach działalności GPW się nie spodziewałem.

Priorytetem nowej władzy jest rozwój małych i średnich firm, które mają się uniezależnić od zagranicznego kapitału i pracować nad zwiększeniem innowacyjności. To dobra wiadomość dla GPW?

Najlepszym narzędziem do realizacji tych priorytetów jest właśnie giełda. Kredyt można wziąć w każdym banku, ale jest tym droższy, im mniejszy jest kapitał własny przedsiębiorstwa. Poza tym banki nie wchodzą do biznesu z własnym kapitałem. Rozwiązaniem są fundusze private equity, których rynek w Polsce nie jest jeszcze dobrze rozwinięty, no i przede wszystkim giełda.

Które założenia z początków działania GPW nie zostały do dziś spełnione?

Moja autorska koncepcja zakładała założenie spółki Skarbu Państwa i sprywatyzowanie jej w ciągu dwóch lat. Minęło 25 lat i tylko częściowo ją zrealizowano. Żeby rozpocząć działalność, trzeba było szybko założyć spółkę, i jestem przekonany, że to była słuszna decyzja. Nie wiem, czy gdyby giełda była niepaństwowa przez pierwsze lata swojego istnienia, to współpraca z ministerstwem byłaby tak dobra, jak była. Wydaje mi się, że nie. Trzeba pamiętać, że tylko w Polsce model prywatyzacji opierał się na silnej giełdzie. W żadnym innym kraju giełda nie brała udziału w tym procesie i nie było ofert publicznych. Ale dzięki temu tylko w Polsce giełda ma znaczenie gospodarcze.

Na początku nie sprawdziło się także moje założenie, że na giełdzie od razu będzie dużo spółek. Tak nie było. W pierwszym roku było ich dziewięć, w drugim 16, w kolejnym – 22. Sądziłem również, że łatwiej będzie namówić firmy z grupy około 8 tysięcy spółek przeznaczonych do prywatyzacji do wejścia na giełdę niż inwestorów do wyłożenia pieniędzy. Było odwrotnie. Polacy szybko doszli do wniosku, że to jest po prostu nowy obszar działalności, który jest wart ich zainteresowania. Czuło się dużą otwartość i akceptację. Popyt na akcje szybko przewyższył podaż spółek, bo proces prywatyzacji był powolny. Być może także dlatego, że narzucone standardy, takie jak prospekt emisyjny czy raporty kwartalne, były w ówczesnej opinii wymagające. Wtedy obawiałem się, czy przypadkiem nie przeregulowaliśmy rynku i czy poszliśmy właściwą drogą. Giełda w Pradze, którą otworzono dwa lata później niż naszą, miała od razu ponad 1600 spółek. To porównanie nie wypadało dla nas korzystnie. Jednak dziś widać, że wysokie standardy się opłaciły. My mamy około 900 spółek na giełdzie, a Czesi zaledwie 17 czeskich firm. Okazało się z czasem, że łatwość wejścia na praską giełdę nie zbudowała zaufania do niej, a polska giełda je ma.

Jak się układała współpraca GPW z Ministerstwem Skarbu przez te 25 lat?

Budowa profesjonalnego, opartego na sprawdzonych wzorcach rynku kapitałowego takiego jak w Europie Zachodniej, ale przez państwo, od początku była sprzeczna z założeniami ekip liberalnych, jakimi były rządy Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego. To był wtedy wielki dylemat, na szczęście rozwiązany właściwie.

Co było alternatywą?

Spontaniczne rynki lokalne, czyli jedna giełda w każdym mieście wojewódzkim, która będzie handlowała czym się da. Prawdą jest, że tak powstawały setki lat temu wszystkie największe giełdy na świecie. Póki koncepcja mojego zespołu się nie sprawdziła, nie wiadomo było, kto ma rację. Ta kwestia zaprzątała moją uwagę przez pierwsze dwa lata, dlatego nie myślałem wiele o tym, co się będzie działo z GPW za lat 25. Moim zdaniem giełda nie cierpiała z powodu właściciela, jakim jest Skarb Państwa. Bardzo się o to starałem, aby nie była dyspozycyjna wobec ministerstwa, i łatwo zauważyć, że długo nie podlegała cyklowi wyborczemu. Bardzo zależało mi również na tym, aby giełda od początku kojarzyła się tylko ze słowem „profesjonalizm", dlatego moim marzeniem było bezbłędne jej uruchomienie – lub przynajmniej bez większych błędów. W latach 1989–1990 powstało około 60 instytucji, które miały słowo „giełda" w nazwie. Często pytano mnie wtedy, czy GPW to jest ta prawdziwa giełda. Wszystko musiało działać jak w zegarku, bo każde potknięcie byłoby dowodem na to, że jednak nie jest prawdziwa. A była, jest i będzie.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?