Zaledwie dwa–trzy tygodnie po posiedzeniach, zakończonych konferencjami prasowymi, przedstawiciele Fedu i EBC postanowili jeszcze raz wyjaśnić swoje decyzje i intencje.
EBC łagodzi, Fed podkręca
Janet Yellen, szefowa Fedu, i Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego.
Inwestorzy najwyraźniej niewłaściwie zinterpretowali niedawne decyzje i deklaracje głównych banków centralnych świata. Dotyczy to w nieco większym stopniu Europejskiego Banku Centralnego. Zarówno w oficjalnym komunikacie, jak i w trakcie konferencji prasowej po jego niedawnym posiedzeniu nie było mowy o jakichkolwiek zmianach w polityce pieniężnej. Wszystkie parametry pozostawiono bez zmian, a nawet pojawiło się sformułowanie, że gdyby perspektywy gospodarki lub sytuacja na rynkach finansowych uległy pogorszeniu, Rada Prezesów jest gotowa zwiększyć skalę programu skupu obligacji lub wydłużyć czas jego obowiązywania. Mimo to inwestorzy dostrzegli w tych zapewnieniach jastrzębie tony. Prawdopodobnie stało się to wskutek podniesienia prognoz wzrostu gospodarczego dla strefy euro oraz późniejszych sugestii agencji informacyjnych, że w gronie EBC dyskutowano jednak kwestię podwyżki stóp procentowych, która byłaby rzekomo możliwa jeszcze przed zakończeniem programu skupu, a więc być może nawet w tym roku. W efekcie w ciągu pierwszych trzech tygodni marca kurs euro rósł z 1,05 do 1,09 dolara i zawrócił dopiero w ostatnich dniach, po publikacji przez Reutersa wypowiedzi przedstawiciela EBC, stwierdzającego wyraźnie, że doszło do nadinterpretacji przekazu z marcowego posiedzenia. Nieco wcześniej doszło do korekty na rynku obligacji. Tuż po posiedzeniu EBC rentowność niemieckich dziesięciolatek sięgała niemal 0,5 proc. i zaczęła mocniej spadać dwa tygodnie później, schodząc w miniony czwartek do 0,33 proc. Co ciekawe, pozytywnie na wspomnianą nadinterpretację i umocnienie wspólnej waluty zareagowały główne europejskie parkiety. Indeksy w Paryżu i Frankfurcie kontynuowały tendencję wzrostową. DAX zdecydowanie zbliżył się do szczytu z kwietnia 2015 r.
Nieco mniej jednoznacznie przebiegało przywracanie właściwej interpretacji niedawnej podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. W prawdziwym zalewie publicznych wypowiedzi przedstawicieli Rezerwy Federalnej można było bowiem usłyszeć zarówno opinie mówiące, że najbardziej właściwe byłoby spodziewać się jeszcze tylko jednej podwyżki w tym roku, jak i głosy o możliwości aż trzech tego typu ruchów, nie licząc podwyżki styczniowej. Przeważały jednak opinie o jastrzębim wydźwięku, a pojawiały się także wprost opinie zwracające uwagę na zbytni optymizm panujący na nowojorskim parkiecie. Amerykańscy inwestorzy za bardzo jednak tych głosów nie brali do serca. W trakcie czterech sesji minionego tygodnia indeksy na Wall Street zyskiwały na wartości, starając się zakończyć trwającą od początku marca spadkową korektę i zapomnieć o porażce Donalda Trumpa w Kongresie. Prezydencka administracja zdążyła się już z niej chyba otrząsnąć i w czwartek jej przedstawiciele zaczęli ponownie przypominać o zamiarze uruchomienia jeszcze w tym roku programu inwestycji infrastrukturalnych o wartości biliona dolarów rocznie. Podobnie jak u nas, także w Stanach Zjednoczonych wspomina się o realizacji projektów na zasadzie partnerstwa publiczno-prywatnego. Nasi urzędnicy zdają się wyprzedzać swoich amerykańskich kolegów, przygotowując listę tego typu inwestycji, choć niestety nie opiewa ona na bilion dolarów, ani nawet złotych. Ale od czegoś trzeba zacząć. Do tej pory nie wychodziło nam to najlepiej, więc dobrze, że przynajmniej jest wola, by to zmienić.