Minister finansów i rozwoju przedstawił pomysł ograniczenia dźwigni finansowej na rynku forex do poziomu 1:25, co spotkało się z ostrą krytyką branży maklerskiej. Problemem jest to, że sama dźwignia ma być obniżona, czy to, że pomysł ten nie był z wami konsultowany?
W ciągu ostatnich kilku lat Polska zbudowała na tle innych rynków europejskich jeden z większych i dojrzalszych rynków forex z około 15-proc. udziałem aktywnych klientów detalicznych. To, że dziś mamy rynek OTC z regulacjami chroniącymi inwestora, to nasza przewaga konkurencyjna, przewaga branży maklerskiej wobec innych rynków OTC w UE. Teraz problem w tym, czy budujemy dalej konkurencyjne otoczenie regulacyjne, czy też nie – oraz jaki wpływ mają zaproponowane zmiany ustawy na interes polskiego klienta. W naszym przekonaniu tworzenie niekorzystnego otoczenia regulacyjnego, a w tym przypadku mamy z tym do czynienia, może spowodować, że cel nowych regulacji będzie odwrotny do zamierzonego. Mówiąc wprost: klienci będą słabiej chronieni niż obecnie, jeśli w wyniku bardziej restrykcyjnych warunków w kraju inwestorzy w większym stopniu będą korzystać z zagranicznych firm foreksowych, które nie są pod nadzorem polskiej Komisji Nadzoru Finansowego. Otwieramy tym samym większe pole do nadużyć. To, że nowy pomysł Ministerstwa Finansów nie był konsultowany ze środowiskiem maklerskim, ma znaczenie o tyle, że my jako praktycy rynku możemy służyć wsparciem merytorycznym w wypracowaniu optymalnych, konkurencyjnych rozwiązań, które w praktyce rynkowej będą lepiej chroniły klienta. A dźwignia jest o tyle istotna, że jest ważnym kryterium wyboru oferty przez świadomego inwestora. Dlatego właśnie zdecydowaną krytykę nowych przepisów wyraziły środowiska inwestorskie.
Ale ustawodawca i KNF argumentują, że pomysł jest dobry i służy przede wszystkim zwiększaniu bezpieczeństwa. Wychodzi na to, że macie inne spojrzenia na rynek.
Nie. Nam chodzi o to samo. O interes inwestorów i ich zaufanie do rynku. Bo tylko wtedy rynek może właściwie funkcjonować. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że obecnie polscy inwestorzy biegle poruszają się po wspólnym europejskim rynku usług maklerskich, szczegółowo porównują oferty i wybierają te, które zapewniają najlepsze warunki handlu. Przy zaostrzeniu regulacji na rynku polskim może dojść do sytuacji, w której klienci będą szukać platform zagranicznych lub podmiotów z tzw. szarej strefy, które nie są kontrolowane przez KNF i nie stosują się do polskiego prawa. W ten sposób wypychamy polskiego klienta do podmiotów zagranicznych – poza naszym nadzorem – gdzie w przypadku jakichkolwiek sporów z brokerem mają oni mniejszą zdolność do dochodzenia swoich praw. Dlatego nie można uderzać w polskie domy maklerskie, czyli te, które są najbardziej transparentne i robią wszystko, aby rynek funkcjonował prawidłowo. Powinno być wręcz przeciwnie – takie podmioty trzeba wspierać. Jeśli mamy bowiem do czynienia z legalnym produktem, to w interesie nie tylko klientów, ale i całego rynku jest to, aby był on oferowany przez podmioty nadzorowane polskim systemem prawnym. Nierówność konkurencyjna, powstała z powodu dźwigni finansowej czy też innych mechanizmów, spowoduje odpływ klientów do platform niekontrolowanych. Osiągniemy więc efekt odwrotny do zamierzonego, obniżymy konkurencyjność polskiej branży forex i zwiększymy ryzyko dla polskiego klienta. Taki sposób działania w ostatnich latach doprowadził do znacznego osłabienia branży domów maklerskich, gdzie rynek jest przeregulowany, a w związku z tym nieefektywny.
Z tego co pan mówi, wynika, że gdyby w innych krajach maksymalna dźwignia również wynosiła 1:25, to nie byłoby żadnego problemu i całego tego zamieszania?