Wydaje się, że najważniejszą sprawą, z którą zmagał się pan w 2017 r. i zmaga nadal, jest unijna regulacja „roam like at home" (RLAH) zrównująca ceny usług w roamingu w UE z krajowymi. Zarząd Playa w połowie grudnia spodziewał się zgody na pobieranie dodatkowych opłat za te usługi. Nie dostał jej. Zgody nie ma też Orange Polska. To prawda, że – mówiąc w przenośni – trzasnął pan niektórym telekomom drzwiami przed nosem w tej kwestii?
Drzwi UKE są otwarte. Tak samo jak w pierwszej połowie 2017 r., kiedy wdrażaliśmy RLAH. Wtedy odbyliśmy 22 warsztaty z rynkiem, teraz 21. Z 12 złożonych przez telekomy wniosków dziewięć dopłat już zatwierdziliśmy, ale rozmowy rzeczywiście bywają trudne. Weryfikujemy deklarowane przez operatorów straty własnymi modelami analitycznymi. Nie wszędzie spółki opierają się pokusie nadinterpretacji. Nie jest tajemnicą, że mają plany marketingowe, strategie sprzedaży produktu z dopłatą, a niekoniecznie biorą pod uwagę cele regulacji. Bywa, że trzeba coś doprecyzować, czasem dać sygnał, gdzie powinni poprawić wnioski, by spełnić nasze oczekiwania. To precedensowe postępowania, więc i rezultaty muszą być kontrolowane przez regulatora. Koniec końców priorytetem jest konsument.
UKE chce mieć wpływ na kształt oferty detalicznej operatorów?
Nie uważam, że jako regulator powinienem zatwierdzać oferty detaliczne. Nie ma takiego mechanizmu w Unii Europejskiej. Chcemy mieć wpływ na to, w jakiej formie przyznana dopłata do roamingu może obciążyć konsumenta.
To nie to samo?