Problem polega na tym, że po silnym spadku notowań współczynnik beta często mocno rośnie, co sugerowałoby, że akcje danej spółki stały się bardziej ryzykowne. Z tego względu podejście to mocno skrytykował swego czasu Warren Buffett: „według teorii związanej ze współczynnikiem beta akcje, które potaniały mocniej niż rynek, przy niższej cenie są bardziej ryzykowne niż przy wyższej. Czy ta koncepcja miałaby jakikolwiek sens dla kogoś, kto rozważałby kupno całej spółki po mocno zredukowanej cenie?" (List do akcjonariuszy, 1993). Innymi słowy, utożsamianie ryzyka wyłącznie ze zmiennością (szczególnie historyczną) jest kontrowersyjne, szczególnie jeśli w tej analizie pominiemy aspekt fundamentalny.
Wartość księgowa a giełdowa indeksów
Jak mierzyć ryzyko inwestycyjne z czysto fundamentalnego punktu widzenia? Mamy w tej kwestii pewien nowatorski (jak się wydaje) pomysł. Często piszemy o wartości księgowej spółek i także tym razem uczyńmy ją punktem wyjścia.
Zwróćmy uwagę na kilka historycznych faktów. Powróćmy pamięcią do połowy 2007 roku. W punkcie kulminacyjnym bańki spekulacyjnej na rynku małych spółek pod wpływem gwałtownych napływów kapitałów do funduszy inwestycyjnych indeks sWIG80 wyceniany był prawie 300 proc. powyżej wartości księgowej. Odwróćmy tę kalkulację. Wartość księgowa była o 75 proc. niższa od rynkowej wartości tego indeksu. A teraz weźmy pod uwagę kolejny fakt. Od tamtego szczytu euforii do lutego 2009 roku sWIG80 spadł o... 72 proc. (według danych miesięcznych). Przypadek?
Oczywiście wybranie szczytu hossy może wydawać się tendencyjne, więc wybierzmy inny punkt z tamtej „epoki". Np. koniec 2006 roku. Wartość księgowa wspomnianego indeksu była wtedy „zaledwie" 60 proc. poniżej wartości giełdowej. W lutym 2009 r. sWIG80 znalazł się 52 proc. poniżej poziomu z końca 2006 roku. Znów ciekawa zbieżność tych liczb.
To ćwiczenie można by powtarzać dla różnych okresów i różnych indeksów. W każdym przypadku nasuwa się prosty wniosek. Dystans dzielący dany indeks GPW od jego wartości księgowej historycznie mówił sporo na temat tego, jakie mogły być późniejsze straty inwestorów, kiedy hossa zamieniła się w bessę.
A teraz druga strona medalu. Przesuńmy się do dołka z lutego 2009. Tam dla odmiany wartość księgowa sWIG-u była o 30 proc. wyższa od wartości giełdowej indeksu. Z fundamentalnego punktu widzenia akcje w ogóle nie zawierały w sobie długoterminowego ryzyka, a przez to stanowiły świetną okazję, przynajmniej na dłuższą metę.