Banki będą jak supermarkety

WYWIAD | John Garvey z partnerem w PwC, dyrektorem działu usług doradczych dla sektora finansowego, rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Aktualizacja: 28.07.2018 13:21 Publikacja: 28.07.2018 11:32

Banki będą jak supermarkety

Foto: Lamus Antykwariaty Warszawskie

Ku mojemu zaskoczeniu w ostatnich miesiącach prezesi dwóch dużych globalnych banków powiedzieli mi, że nie boją się konkurencji ze strony fintechów. Ich obawy budzi natomiast to, że pewnego dnia działalnością finansową zajmą się wielkie firmy internetowe, takie jak Facebook, Amazon i Google. Czy to jest pańskim zdaniem właściwa diagnoza zagrożeń dla tradycyjnych banków?

Tym, co powstrzymuje Google'a i inne firmy internetowe od większego zaangażowania w usługi finansowe, są regulacje, konieczność poddania się takiemu nadzorowi, jakim są objęte banki czy ubezpieczyciele. Nieco inaczej jest jednak w Chinach. Tamtejsi regulatorzy pozwalają takim gigantom internetowym, jak Alibaba i Tencent, odgrywać dużą rolą w sektorze finansowym. Dopuszczają wykorzystywanie mediów społecznościowych do tworzenia algorytmów, które umożliwiają szybkie i przyjazne dla klientów podejmowanie decyzji, np. kredytowych. W Chinach może to być jednak łatwiejsze także ze względu na inne zasady dotyczące ochrony danych osobowych.

W UE i USA finanse to obszar, do którego portale społecznościowe i inne platformy internetowe mają zamknięte drzwi?

Przy obecnym reżimie regulacyjnym wydaje się to bardzo trudne. Co nie oznacza, że to się nie może zmieniać w przyszłości. W Wielkiej Brytanii i w Indiach poluzowano niedawno wymogi regulacyjne wobec nowych instytucji finansowych o ograniczonym zakresie działalności. Uznano bowiem, że konkurencja w części sektora jest za mała. Ale zwiększając konkurencję w sektorze finansowym poprzez dopuszczenie nowych graczy, dla których istnieją „łatwiejsze reguły gry", regulatorzy muszą mieć świadomość, że mogą tym samym osłabić stabilność i bezpieczeństwo tradycyjnych uczestników rynku, podlegających normalnym regulacjom. Wydaje mi się, że w UE i USA nadzorcom bardziej zależy na stabilności niż większej konkurencji, choć to się też może zmienić.

A spółki fintech faktycznie nie są zagrożeniem dla tradycyjnych banków?

Tego rodzaju spółki zwykle działają na bardzo specyficznym odcinku łańcucha wartości dodanej, a banki po prostu włączają wymyślone przez nie rozwiązania do swoich ekosystemów. Co do zasady, banki raczej współpracują z fintechami niż z nimi rywalizują. To jest model „adaptuj i integruj". Jeśli tradycyjne, ugruntowane instytucje finansowe mogą się kogoś obawiać, to banków i ubezpieczycieli działających wyłącznie w internecie. Takich firm jest już na świecie sporo, a w związku z niemal zerowym krańcowym kosztem sprzedaży usług, będą poważnym zagrożeniem dla tradycyjnych instytucji.

Jak pod wpływem tej konkurencji oraz przyswajania innowacji zmieniała się będzie bankowość?

Sądzę, że bankowość, podobnie zresztą jak działalność ubezpieczeniowa, zarządzanie funduszami i inne obszary finansów, będzie miała coraz bardziej platformowy charakter. Dla instytucji finansowych najważniejsze nie będą kapitał, aktywa i produkty, tylko algorytmy, sieć klientów i dostawców. Proszę zauważyć, że Airbnb, choć nie posiada ani jednego pokoju hotelowego, jest dziś drugą pod względem wartości rynkowej firmą w branży wypoczynkowej. Podobnie jest z Uberem, który też nie posiada praktycznie własnych taksówek i zazwyczaj nie zatrudnia ludzi. Ten model działalności będzie się rozprzestrzeniał także w finansach. Zamiast tylko dostarczać kapitał i świadczyć usługi, banki będą musiały budować platformy pozwalające klientom wybrać najbardziej pasującą im usługę, sposób finansowania swojego pomysłu itp. Na przykład banki będą umożliwiały klientom korzystanie z crowdfundingu czy innych usług pomocniczych.

Ten trend w finansach nie jest nowy, szczególnie w przypadku sprzedaży funduszy i ubezpieczeń.

Tak, to prawda. Już w latach 80. XX w. Charles Schwab stworzył tzw. supermarket funduszy, czyli platformę, umożliwiającą klientom inwestowanie w fundusze różnych towarzystw, dającą im wybór. Wcześniej każda firma inwestycyjna miała własną sieć sprzedaży, oferowała wyłącznie jednostki uczestnictwa we własnych funduszach. Później pojawili się działający podobnie brokerzy ubezpieczeniowi. Dotąd jednak nikt nie zbudował funkcjonującego na takich zasadach pełnego finansowego ekosystemu, choć pionierzy już są. Niektóre banki próbują na przykład oferować małym i średnim firmom wszystkie profesjonalne usługi, których mogą potrzebować, a więc nie tylko produkty finansowe, ale też obsługę prawną, księgową, kadrową, zarządzanie nieruchomościami. To jest właśnie biznes o charakterze platformowym.

Zmieńmy temat. Pod koniec maja prezydent USA Donald Trump podpisał ustawę znoszącą część zapisów tzw. ustawy Dodda-Franka, wprowadzonej w odpowiedzi na kryzys finansowy. Rozmontowanie tej „katastrofalnej" w jego ocenie ustawy zapowiadał już w kampanii wyborczej. Pokryzysowe regulacje finansowe paraliżowały gospodarkę?

Odpowiedź regulacyjna administracji Baracka Obamy na kryzys finansowy była bardzo mocna, co zrozumiałe. Zmienione zostały wymogi kapitałowe wobec banków, ograniczono im możliwości angażowania się w niektóre rodzaje działalności, wprowadzono limity dźwigni finansowej, pojawił się obowiązek przechodzenia przez banki regularnych testów warunków skrajnych, czyli badania ich odporności na wstrząsy, a także wymóg przygotowania tzw. testamentów życia (planów naprawy na wypadek zagrożenia dalszego funkcjonowania banku – red.). Zmian w przepisach wprowadzonych przez ustawę Dodd-Frank było tyle, że można wręcz określać ją mianem rewolucji. Teraz przyszedł moment na ocenę jej efektów, przeanalizowanie, które regulacje się sprawdziły i jakie miały skutki uboczne. Te zmiany, ogólnie rzecz ujmując, mają sprawić, aby zapisy ustawy dotyczyły głównie dużych, skomplikowanych banków, podejmujących podwyższone ryzyko, ale żeby nie obciążały tych mniejszych, które mają zwykle bardzo prosty model działalności. Chodzi o praktyczne zastosowanie zasady proporcjonalności. Dość dużym ponadpartyjnym poparciem cieszyło się też poluzowanie tzw. reguły Volckera, która zakazuje bankom handlu na rynkach finansowych na własny rachunek. Reguła miała zwiększyć bezpieczeństwo depozytów, ale wiadomo, że skomplikowała animowanie rynków, które często trudno odróżnić od handlu na własny rachunek.

Czyli Trumpowi nie chodziło o to, że ustawa Dodda-Franka jest surowsza niż pokryzysowe przepisy w Europie i w efekcie utrudnia amerykańskim bankom konkurencję na globalnym rynku? Tak motywacje prezydenta przedstawiały często media...

Pytania o to, czy pokryzysowe regulacje sektora finansowego nie zaszły za daleko, czy nie szkodzą realnej gospodarce, są uzasadnione. Paradoksalnie jednak, raczej dają one amerykańskim bankom przewagę konkurencyjną, aniżeli im szkodzą.

Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że amerykańskie banki mają dziś większy udział w transakcjach na globalnym rynku kapitałowym, niż przed kryzysem. Po drugie, amerykański rynek bankowy jest najbardziej rentowny, 60 proc. zysków całego globalnego sektora bankowego przypada na USA. Tymczasem zagraniczne banki wskutek nowych regulacji musiały ograniczyć swoją działalność na rynku amerykańskim. Do tego amerykańskie banki działają na dużo większą skalę niż ich zagraniczni konkurenci. Wskutek pokryzysowych regulacji skala działania jest niezbędna, aby utrzymać rentowność, a zarazem trudno ją osiągnąć, nie działając w USA.

Nie ma ryzyka, że poluzowanie regulacji uczyni sektor bankowy mniej stabilnym, bardziej narażonym na kryzys?

Nauczyliśmy się już, że regulacje są zawsze uszyte na miarę minionego kryzysu, a nie przyszłego. Nikt nie wie, jaki będzie kolejny kryzys, ale raczej jest pewne, że nie będzie taki, jak poprzedni. Od lat 70. XX w. do 2008 r. w USA było kilka kryzysów na rynku nieruchomości, definiowanych jako spadek o 20 proc. lub więcej wartości papierów wartościowych opartych na kredytach hipotecznych. Żaden jednak nie wywołał globalnego kryzysu. Dlaczego ostatnio było inaczej? Bo dawniej obligacje bazujące na kredytach były traktowane jako nieinwestycyjne, miało je w portfelach niewiele podmiotów. Przed kryzysem z 2008 r. to się zmieniło, w efekcie rynek tych obligacji bardzo urósł. Trafiły one także do portfeli instytucji, które mogły inwestować wyłącznie w papiery o wysokich ratingach. Trudno było przewidzieć, że ta jedna zmiana będzie miała tak daleko idące konsekwencje.

Porozmawiajmy o kryptowalutach i technologii blockchain, która za nimi stoi. W sektorze bankowym rozpowszechniona jest opinia, że te pierwsze znikną, ale druga zostanie. Podziela pan ten punkt widzenia?

Zgadzam się, że kryptowaluty i stojącą za nimi technologię trzeba analizować oddzielnie. Ale też same kryptowaluty trzeba podzielić na kilka kategorii. Jeśli ktoś emituje wirtualną walutę jako swego rodzaju prawo do pewnego towaru lub usługi, to w zasadzie jest to rodzaj sekurytyzacji. Dopóki aktywa stojące za tymi kryptowalutami są wartościowe, taka działalność jest w pełni uprawniona. To samo dotyczy kryptowalut, które stanowią rodzaj punktów lojalnościowych lub jednostki rozliczeniowej w ramach grup kapitałowych. Czujnie trzeba jednak podchodzić do kryptowalut, które są emitowane bez zabezpieczenia i konkretnego celu. Choć i na takie waluty będzie istniał popyt tak długo, jak długo będą istniały osoby i spółki, chcące dokonywać transakcji anonimowo albo nie mające zaufania do jakiegoś rządu i jego oficjalnej waluty. Sądzę więc, że zawsze będzie zapotrzebowanie na „markową" kryptowalutę. Zresztą wydaje mi się, że prędzej czy później pojawią się oficjalne kryptowaluty, równoległe do tradycyjnych walut.

Podobno taki plan miała Estonia i podobno się z niego wycofała...

Wiele państw o tym myśli, ale istnieją poważne obawy, że taka kryptowaluta padnie ofiarą hakerów, jej wiarygodność zostanie podkopana. Dlatego nigdzie ten pomysł nie został jeszcze zrealizowany. Ale zmiany technologiczne będą takie ryzyko nadużycia minimalizowały. Dlatego moim zdaniem kryptowaluty będą już stałym elementem pejzażu finansowego. Ale jeśli pyta mnie pan, czy to oznacza, że wycena bitcoina jest właściwa, to mogę odpowiedzieć tylko tak: na raczkującym rynku, z ograniczoną płynnością, zawsze będzie istniało ryzyko, że stanie się atrakcyjny dla spekulantów. To jest jednak tylko szum, który nie może nam zagłuszać ważniejszych zmian, które następują niejako w tle. Jeśli zaś chodzi o technologię blockchain, to pomysłów jej zastosowania jest wiele, ale żaden o naprawdę dużej skali nie został jeszcze zrealizowany. Dopóki tak się nie stanie, nie będę przekonany, że ta technologia może się upowszechnić.

Skoro krytpowaluty zostają, to może potrzebują jakichś globalnych ram regulacyjnych?

Dlaczego? Przecież nie ma globalnych reguł dotyczących handlu złotem. Nie ma co nadawać kryptowalutom większej wagi, niż one mają. Moim zdaniem to jest tylko kolejny środek wymiany wartości.

John Garvey jest partnerem w firmie doradczo-audytorskiej PwC. Kieruje jej pionem usług doradczych dla sektora finansowego. Z PwC związany jest od 2005 r. Wcześniej kierował firmą Betrusted, był też dyrektorem finansowym i operacyjnym Instinetu (platforma obrotu instrumentami finansowymi przeznaczona dla inwestorów instytucjonalnych, obecnie należąca do banku Nomura), a także zarządzającym funduszami private equity w JPMorgan Chase.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie