Każda hossa ma swoich liderów i jeśli oni padają na kolana, to nikt nie jest już w stanie pociągnąć trendu dłużej niż przez parę tygodni lub miesięcy. Oczywiście nie ma bessy bez recesji w gospodarce. Teoretycznie więc można wyobrazić sobie scenariusz dalszego wzrostu amerykańskiego PKB i jedynie zmianę liderów – ze spółek wzrostowych (technologicznych) na spółki oparte o „wartość" (np. z takich sektorów jak surowce, przemysł, dobra podstawowe, energetyka, telekomunikacja, finanse). Historycznie taką zmianę liderów poprzedzała jednak mniejsza lub większa bessa i gospodarcze spowolnienie.
Niepokojące sygnały
Patrząc na rynek z tej perspektywy, ostatnie tygodnie przyniosły więcej niepokojących sygnałów niż pojawiło się w trakcie październikowej przeceny. Jednym z nich jest spadek rentowności długoterminowych obligacji skarbowych w USA, do którego przyczynił się także prezes Fed Jerome Powell, ogłaszając pod koniec listopada, że podstawowa stopa banku centralnego jest już bliska neutralnemu poziomowi. Przeczyło to jego własnym słowom wypowiedzianym 3 października, gdy padło stwierdzenie o „długiej drodze" do neutralności stóp, co zostało zresztą uznane za przyczynek do rozpoczęcia giełdowej przeceny. W rezultacie praktycznie nastąpiła już inwersja krzywej rentowności w USA, co wielokrotnie było zwiastunem nadciągającej recesji. Dlatego to nie rosnąca rentowność obligacji powinna wzbudzać niepokój wśród inwestorów (jak przyjęło się sądzić), lecz jej spadek, tak jak w pierwszej połowie 2000 roku czy drugiej połowie 2007 roku. W ten negatywny scenariusz wpisuje się zresztą także ostatnia gwałtowna przecena ropy naftowej, której słabość często była zapowiedzią gospodarczego spowolnienia na świecie. Spowolnienia, które jest już zresztą widoczne od pewnego czasu wszędzie, poza USA.
Kolejny sygnał zmiany trendu przyszedł z rynku obligacji korporacyjnych, także tych bardziej ryzykownych (High Yield). Jeszcze w trakcie październikowego tąpnięcia na Wall Street rynek ten zachował się zadziwiająco wstrzemięźliwie. Dopiero listopad przyniósł zmianę sytuacji i gwałtowny wzrost różnicy między oprocentowaniem papierów korporacyjnych, a obligacji rządowych. Dotyczy to również długu o ratingu inwestycyjnym, który stał się jednym z negatywnych bohaterów pierwszego raportu o stabilności finansowej, upublicznionego przez Fed pod koniec ubiegłego miesiąca. Zauważono w nim, że 35 proc. tych „najbezpieczniejszych" obligacji korporacyjnych zostało wyemitowanych przez spółki z najniższego stopnia ratingowej drabinki, które w warunkach spowolnienia gospodarczego mogą z dnia na dzień spaść do segmentu spekulacyjnego, potęgując finansowy chaos na rynkach (a jest tego ponad 2 bln dolarów).
Wiele firm, będących wcześniejszymi liderami technologicznej hossy, straciło połowę kapitalizacji w ciągu zaledwie kilku tygodni. Ciężko jest traktować takie wydarzenie jako zwykłą korektę, jakich bywa sporo w trendzie wzrostowym. Dodając do tego słabość małych i średnich spółek w USA, które oddaliły się od wrześniowych szczytów już o 15 proc., dostajemy dość niepokojącą mieszankę. Poza tym, widząc jak szybko i bezpardonowo rynek obszedł się z nadziejami pokładanymi przez inwestorów w „kapitulacji" szefa Fedu i ogłoszeniu rozejmu w wojnie handlowej między USA a Chinami, można mieć coraz więcej wątpliwości co do trwałości hossy.
Jeśli jednak bardzo się szuka, to można znaleźć też kilka pozytywnych elementów. Obecne pogorszenie nastrojów inwestorów na Wall Street (wskaźnik spadł do poziomu z okresu brexitu) teoretycznie można by uznać za pozytywny czynnik, sugerujący rychłe odwrócenie negatywnych tendencji. Jest tylko jedno ale – ten sygnał sprawdza się we wszystkich falach spadkowych, poza jedną... tą rozpoczynającą bessę.
Także listopadowa siła rynków wschodzących (w tym naszego WIG20) może świadczyć o zbliżającym się przesileniu również na Wall Street, tak jak to miało miejsce w styczniu i lutym 2016 roku. Dodatkowo, okres grudnia i stycznia jako statystycznie najmocniejszy dla rynków akcji w ciągu roku powinien skłaniać do podjęcia większego ryzyka. Niestety, przykłady okresów zmiany trendu z lat 2000–2001 oraz 2007–2008 pokazują, że nie należy przywiązywać się zbyt mocno do tych historycznych analogii. W każdym z tych przypadków dobry był tylko jeden z „przełomowych" miesięcy (styczeń w 2001 r. i grudzień w 2007 roku) i to była ostatnia szansa dana inwestorom na wyjście z rynku akcji przed nastaniem regularnej bessy. Patrząc z tej perspektywy, można najbliższe tygodnie potraktować jako test siły hossy, którego oblanie da rynkowym „niedźwiedziom" mocny argument za zmianą trendu.