Moment wybuchu wojny jest dla rynków finansowych jak wciśnięcie guzika, który zmienia reguły gry. Pionierskie i wizjonerskie zamierzenia, którym jeszcze wczoraj przypisywano moc zmiany świata, lub przynajmniej jego wycinka, następnego dnia rano zmieniają się w nierzeczywiste marzenia pozbawione znaczenia. Inwestorzy z wizjonerów zamieniają się egoistów (w sumie zawsze nimi byli), którzy chcą trzymać z tymi, którzy mają najwięcej pieniędzy. Nie plany ich zarobienia, nie należności od sprawdzonych kontrahentów, ale żywą i łatwo dostępną gotówkę „tu i teraz". To dlatego akcje Berkshire Hathaway (funduszu zarządzanego przez Warrena Buffeta) zyskały od początku roku 3,7 proc., a S&P spadł w tym czasie o 11,3 proc. (tekst powstaje 24 lutego przed rozpoczęciem sesji w Nowym Jorku).
Gotówka, królowa rynku
W krytycznych momentach to właśnie przedsiębiorstwa o najwyższych zapasach gotówki nagle zyskują na popularności, a ich akcje, ale częściej obligacje, kupują nawet ci, którzy jeszcze tydzień wcześniej uważali konserwatywnie zarządzane firmy za skostniałe organizacje skazane na pożarcie przez agresywnie inwestujących rywali. A niektóre z firm miały po prostu szczęście – sprzedały niedawno duże aktywa albo przeprowadziły duże emisje długu, którego nie zdążyły zainwestować.
Wśród firm wymienionych w tabeli znaleźli się reprezentanci każdej z tych grup, lecz gołym okiem da się dojrzeć nadreprezentację deweloperów. Dla wielu z nich utrzymywanie środków pieniężnych przekraczających poziom krótkoterminowych zobowiązań jest standardową i powtarzalną praktyką. Jej zapasy są konieczne, ponieważ deweloperzy toczą między sobą zacięte boje o każdy kawałek gruntu, który można sensownie zabudować. Możliwość szybkiego zakupu działek, którą stwarza gotówka, jest zaletą równie ważną, jak szybka ręka u rewolwerowca.
Zarazem jednak trudno w deweloperach widzieć gwarantów stabilności przepływów w długim terminie. Nie wiemy, jak będzie wyglądała sprzedaż mieszkań w reakcji na wzrost stóp procentowych, ponieważ proces ten postępuje błyskawicznie. Dane za styczeń wskazują na spadek popytu na kredyt, ale jeden miesiąc, w dodatku taki jak styczeń (mieszanka pandemii, mrozów i wichur z narastającym napięciem wokół Ukrainy) mówi o rynku niewiele. Natomiast reakcja inwestorów z rynku mieszkaniowego (zarówno funduszy, jak i tych, którzy kupują mieszkania z obawy przed inflacją) na wybuch wojny pozostaje na razie w sferze czystej spekulacji.