Trochę pech, a trochę niedocenienie ryzyka – tak można podsumować wyniki listopadowej emisji siedmioletnich obligacji PCC Rokity. Po raz pierwszy, od kiedy chemiczna spółka je przeprowadzała (a była to 12. emisja publiczna w ciągu pięciu lat), nie uplasowano całości oferty (55 proc. z 25 mln zł). Pech polegał na tym, że wybory prezydenckie wygrał Donald Trump (9 listopada), a niedoszacowanie ryzyka – na braku skojarzenia z wpływem wyborów w USA na polski rynek obligacji korporacyjnych. Z reguły nasz rynek nie reaguje wprawdzie na żadne bodźce zewnętrzne, ale w listopadzie, akurat w czasie zapisów na obligacje PCC Rokity, inwestorzy sprzedawali obligacje skarbowe (rosły rentowności), a w górę szły kontrakty na stopę procentową. Notowania obligacji trafiły na pierwsze strony głównych serwisów internetowych i nagle chętnych do inwestowania w stałe odsetki przez siedem lat ubyło.
Powrót do modelu
Była to jedyna z 33 emisji publicznych w 2016 r., która nie zakończyła się redukcją zapisów, a wynik spowodował, że spółka zawiesiła kolejne emisje publiczne. Aż do teraz, gdy PCC Rokita wrócił z nową-starą ofertą.
Decyzja o zmianie oprocentowania (w górę) była psychologicznie trudna (dotąd Rokita raczej obniżał kupony, startując od 9 proc. w 2011 r.), zdecydowano się więc skrócić okres do wykupu. Uwzględniając notowania kontraktów na stopę procentową, jest to równoważne z obniżeniem oprocentowania o około 0,2 pkt proc., ale z punktu widzenia inwestora indywidualnego 5 proc. to nadal 5 proc., a pięć lat to trochę mniej niż siedem.
Pierwszeństwo przy przydziale nowej emisji będą mieli inwestorzy, którzy cztery lata temu obejmowali inną emisję publiczną (wtedy Rokita oferował 6,8 proc. rocznie), dlatego z emisji wartej 25 mln zł dla nowych chętnych do jej objęcia może nie zostać wiele. Takie rozwiązanie i warunki emisji Rokita proponował w kwietniu ub.r.