Irlandia znowu była wczoraj na czołówkach. Rozmowy przedstawicieli Irlandii z przedstawicielami Unii Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego mają się rozpocząć dziś, ale termin ich zakończenia nie jest określony.
Z jednej strony mamy Irlandię, która robi dobrą minę, ale powoli zmierza w kierunku poproszenia o pomoc, a z drugiej decydentów europejskich, którzy ze zrozumieniem kiwają głowami i potwierdzają, że sprawa pomocy należy do Irlandii, a po cichu trwa przyciskanie Irlandczyków, by się zdecydowali, bo zamieszanie na rynkach nikomu nie służy. Co do samego zamieszania, to jest to już nieporównywalnie spokojniejsza sytuacja niż pół roku temu. Teraz wiadomo, że Irlandia może i miga się z prośbą o pomoc, lecz jeśli taka prośba się pojawi, zostanie spełniona. Nie będzie to przyjemna procedura, ale też zapewni inwestorom poziom bezpieczeństwa.
Można nawet odnieść wrażenie, że sprawa Irlandii jest nieco nadmuchana. Jakieś dramatyczne scenariusze są bowiem mało prawdopodobne. Skoro kasa tylko czeka, by ją Irlandczykom przekazać, to zagrożenie jest małe. Problemem nie jest tu sama Irlandia, ale fakt, że mamy drugiego na liście członka grupy PIIGS, który wsparcia będzie potrzebował, a mówi się już o kolejnym, czyli Portugalii. Fakty są takie, że problem nadal istnieje i na razie nie widać jego końca. Tym samym uklepanie sprawy Irlandii wcale nie uklepie problemu.
Wczoraj opublikowano dane o ilości nowych inwestycji budowlanych w USA. Dane te zostały przyjęte spokojnie, choć zanotowano spadek liczby nowych budów o ponad 11 proc. Szybko jednak zauważono, że za ten spadek odpowiada głównie sektor budownictwa wielorodzinnego. Budownictwo jednorodzinne nie zanotowało tak znacznego pogorszenia.
Taką wiadomość można odczytywać dwojako. Mała aktywność w inwestycjach nie musi być złą wiadomością, jeśli popatrzymy na to przez pryzmat rynku i cen nieruchomości. Mało nowych inwestycji to mniejsza podaż, a więc szansa na zatrzymanie spadku cen domów lub nawet ich wyraźniejszą poprawę. Oczywiście to także przejaw słabości branży budowlanej i sektorów z nią połączonych. Tak czy inaczej, na szybką poprawę cen domów nie ma co liczyć, na co wskazują ostatnie kiepskie wieści o popycie na kredyty hipoteczne. Wzrost kosztu kredytu będzie jeszcze w tym przeszkadzał.