Pisaliśmy już kilkukrotnie o tym, iż rynki te potrafią tworzyć samonapędzający się układ, gdzie np. umocnienie dolara powoduje spadek cen ropy, zaś ten - dalsze umocnienie dolara. W tej sytuacji nawet relatywnie niewielki ruch na jednym z rynków może wywołać lawinową reakcję. Dodatkowo rynki te mają ogromny wpływ na inne klasy aktywów (dolar na rynki walut wschodzących i większość surowców, zaś ropa na rynki akcji i ceny kruszców). W pierwszej dekadzie sierpnia doszło do przełamania dwóch istotnych wsparć - w okolicach 1,53 na parze EURUSD i na poziomie 120,90 na rynku ropy (mowa o gatunku Brent), co uruchomiło kolejne, bardzo silne spadki, jednocześnie prowadząc notowania na rynkach akcji do miesięcznych maksimów. W dalszej części miesiąca dolar i ropa przyhamowały, zaś do inwestorów zaczęły (po raz kolejny w tym roku) docierać niepokojące informacje dotyczące sektora finansowego, co skutecznie zakończyło mini-hossę na rynkach akcji. Mowa głównie o występie amerykańskiego profesora Kennetha Rogoffa, który przedstawił przyszłość sektora finansowego a palecie ciemnych barw. Również większość publikowanych danych makroekonomicznych sugeruje, że nawet jeśli większość strat instytucji finansowych jest już za nami, nie oznacza to jeszcze automatycznie początku ożywienia w gospodarkach rozwiniętych.
Szukanie kolejnego kozła
Działalność instytucji finansowych w dużej mierze opiera się na zaufaniu. Zaufaniu tych, którzy pożyczają im pieniądze, czy to w formie depozytów czy linii kredytowych. Najgłośniejsze przypadki obecnego kryzysu, czyli brytyjski Northern Rock i amerykański bank inwestycyjny Bear Sterns musiały sięgnąć po pomoc zewnętrzną nie tyle ze względu na ponoszone straty wynikające z modelu biznesowego, co ze względu na utratę zaufania innych uczestników rynku. Ten element odgrywa szczególnie istotną rolę w sytuacjach kryzysowych. Generalnie rzecz ujmując wiadomo, iż w skali całego sektora ponoszone są straty, ale poszczególni uczestnicy nie wiedzą, kto poniósł najbardziej dotkliwe straty i w związku z tym może być zagrożony upadłością. To sprawia, iż instytucje finansowe niechętnie pożyczają sobie pieniądze. Z tą sytuacją próbują sobie radzić banki centralne m.in. pompując w sektor dodatkową płynność. Upadek dużej instytucji finansowej oznaczałby właśnie ogromny kryzys zaufania i temu chciał przeciwdziałać w marcu Fed angażując się w przejęcie Bear Sterns. Cena jest oczywiście wysoka: moral hazard (czyli branie przez uczestników rynku przesadnie dużego ryzyka z gwarancją pomocy banku centralnego w razie niepowodzenia) i ryzykowanie pieniędzy podatnika.
Tym większe zaniepokojenie wywołały słowa amerykańskiego noblisty, Kennetha Rogoffa, który nie tylko stwierdził, iż kryzys bynajmniej nie jest jeszcze za nami, ale także dodał, iż prawdopodobnie upadnie jeszcze duża instytucja finansowe. Na spekulacje nie trzeba było długo czekać. Cień podejrzenia (nie po raz pierwszy) padł na Lehman Brothers, zwłaszcza po tym, jak "The Wall Street Journal" poinformował o telefonie przedstawiciela Fed do Credit Swiss w sprawie linii kredytowej dla Lehmana. Czwarty największy bank inwestycyjny miał wiosną podobną strukturę aktywów do Bear Sterns i to wystarczyło, aby został "namaszczony" na kandydata do bankructwa. Czas pokaże, czy zaangażowanie ze strony Koreańskiego Banku Rozwoju będzie w stanie mu pomóc. Pomoc z Azji wydaje się gwarantować stabilność innego z banków inwestycyjnych - Merrill Lynch, który na kryzysie poniósł bardzo dotkliwe straty. Singapurski fundusz Tamasek ma zaufanie do kierującego obecnie bankiem Thaina i planuje zwiększenie zaangażowania. Obserwowany jest natomiast największy światowy ubezpieczyciel - AIG, który mógł stracić spore sumy na kontraktach typu CDS. Bankructwa w USA mają miejsce - jako dziewiąty od początku kryzysu upadł Columbian Bank and Trust, jednak póki co są to niewielkie instytucje. Rynek z niecierpliwością wyczekuje, czy Fed w myśl zasady "too big to fall" (zbyt duży aby upaść) uchroni system przed bankructwem dużego kalibru.
Europa w dół, a za nią Polska