Zazwyczaj takie dni charakteryzują się również niską zmiennością. Czasem zdarza się jednak, że niska aktywność jest wykorzystywana do podnoszenia cen. Tak też było wczoraj. Przez większość dnia na rynku nie działo się nic, ale po 14.30 pojawiła się zmiana, która była kontynuowana już do końca sesji.

Impulsem do wzrostu cen była publikacja danych o dynamice dochodów i wydatków amerykańskich gospodarstw domowych. O ile dochody zmieniły się w tempie oczekiwanym przez rynek (wzrost o 0,3 proc.), to lipcowa dynamika wydatków okazała się znacznie lepsza od prognoz. Wydatki wzrosły o 0,8 proc. przy oczekiwaniach na poziomie 0,4–0,5 proc. To najszybszy wzrost od lutego. W ujęciu realnym jest to pierwszy wzrost od kwietnia oraz najszybszy wzrost od grudnia 2009 roku. Znamienne, że taka wartość pojawia się w sytuacji, gdy coraz głośniejsze są opinie o możliwości wejścia gospodarki amerykańskiej w fazę recesji. Wzrost wydatków o 0,8 proc. oznacza, że zmiany w konsumpcji w USA pozostają pozytywne. Przypomnę, że ostatnia rewizja danych dotyczących dynamiki PKB w II kw. także zawierała poprawę w sferze konsumpcji. Optymizm może być jednak studzony tym, że to dane dotyczące lipca, a więc Amerykanie nie byli jeszcze świadomi nadchodzącego załamania na rynku akcji. Wpływ tego załamania widać w poziomie wskaźników nastrojów konsumentów.

Wzrost cen na wczorajszej sesji doprowadził do wybicia z kilkudniowej konsolidacji. Dzięki temu pokonany został poziom maksimum z ubiegłego tygodnia, a rynek wydaje się zmierzać w kierunku szczytu ze środy sprzed dwóch tygodni. To właśnie ten szczyt jest obecnie maksymalnym poziomem odreagowania po przecenie, jaka miała miejsce w pierwszej połowie sierpnia. Do tej pory to odreagowanie nie było zbyt duże, ale teraz jest szansa, by się powiększyło. Dzięki temu później będzie okazja, by obniżyć poziom sygnalny do zmiany nastawienia. Obecnie tym poziomem nadal jest dopiero 2700 pkt, co u mniej cierpliwych graczy może powodować dyskomfort. Cóż, na razie rynek nie pozwala na bardziej śmiałe zmiany.