Sesja rozpoczęła się od wzrostu cen. To tylko 8 pkt, ale mimo wszystko był to wzrost. Do tego, po kiepskiej sesji w USA, po której w komentarzach straszono recesją gospodarki amerykańskiej wywołaną kryzysem w Europie. Smaczku dodaje fakt, że operujący na amerykańskim rynku akcji narzekają, że zamiast skupiać się na wydarzeniach w gospodarce USA, dzień zaczynają od sprawdzenia poziomu notowań europejskich obligacji. Nawet dobre dane makro wskazujące na to, że gospodarka amerykańska ma się coraz lepiej, nie są w stanie przeważyć wpływu „czynnika europejskiego". To, co dla Amerykanów jest w pewnym stopniu nowością, dla nas to chleb powszedni. To zwykle my przed położeniem się spać lub wcześnie rano sprawdzamy, co działo się na najważniejszym rynku świata. Teraz ten rynek narażony jest na wpływ czynników zewnętrznych.

Warto sobie jednak zadać pytanie, ile czasu rynek jest w stanie przejmować się ciągle tym samym czynnikiem strachu? Czy rzeczywiście za ostatnie zmiany cen odpowiada tylko Europa albo jak kto chce, fiasko rozmów w amerykańskim Kongresie w sprawie programu cięć? Mark Hulbert z MarketWatch wskazuje na inny, bardziej wiarygodny czynnik, który stoi za spadkiem cen. Są nim nastroje, jakie panują na rynku, a w szczególności wśród piszących inwestycyjne newslettery. Okazuje się, że od październikowego szczytu skala optymizmu nie zmalała na tyle, by już pozwalała na powrót do wzrostu. Wzrost będzie możliwy, gdy nastroje się popsują. Pojawi się wtedy ściana strachu, która będzie pchała wyceny w górę.

Mowa tu wprawdzie o rynku amerykańskim, ale przecież nawet wczorajsze nasze notowania wyglądały jak szukanie na siłę okazji do wzrostu cen. Tymczasem próby te zakończyły się mizernym odbiciem na niskim obrocie. Gdyby nie znaczący udział KGHM, poziom aktywności byłby śmiesznie mały. Do tego w trakcie wzrostu cen notowano spadek liczby otwartych pozycji, co podważało scenariusze większego wzrostu. Strachem posiadaczy krótkich pozycji rynku się nie zdobędzie. By ceny miały powrócić do wzrostu, musimy osiągnąć moment, gdy większość zwątpi, czy ten wzrost się jeszcze pokaże.