Zapału kupującym amerykańskie spółki starczyło na krótko. Wczoraj już główne indeksy na Wall Street traciły na wartości. Indeks przemysłowy Dow Jones zakończył dzień spadkiem o 0,33 proc., indeks S&P500 stracił 0,28 proc., a Nasdaq 0,07 proc. Jak widać zmiany są niewielkie, ale nie o skalę ruchu tu chodzi. Od dłuższego czasu rynek amerykański próbuje się wyraźniej przebić przez kilka ważnych (przynajmniej w mediach) poziomów technicznych i nie specjalnie się to udaje. Takim poziomem jest okrągła liczba 13000 pkt. dla DJIA, czy 1400 pkt. dla S&P500. Rynek niby jest wyżej, ale nie wygląda na to, by ten fakt szczególnie zaktywizował kupujących. Tak, jakby wszyscy liczyli na to, że coś magicznego się wydarzy i przełamując wspomniane poziomy indeksy zaktywizują nowy kapitał. Problem w tym, że skala dotychczasowej zwyżki była na tyle znacząca, że obecnie nie ma komu kupować, a za to wielu ma ochotę realizować zyski.

Wygląda na to, że amerykański rynek akcji ma problemy z kontynuacją ruchu wzrostowego, co może grozić pogłębieniem spadku. Pytanie, jak w takiej sytuacji zachowają się rynki europejskie i jak przy ewentualnej przecenie w USA zachowa się nasz rynek. O ile wydaje się wielce prawdopodobne, że za spadkiem cen w USA pójdzie podobna przecena w Europie, to już wcale nie jest pewne, że podobny ruch, przynajmniej podobny w skali, pojawi się na GPW. Już od wielu tygodni zachowanie naszego rynku odstaje in minus od tego, co dzieje się na rynkach zachodnich. Nie byliśmy wrażliwi na wzrosty cen na parkietach zachodnich i pojawia się pytanie, czy bylibyśmy wrażliwi na ewentualne spadki. Ostatnio taka wrażliwość na osłabienie cen w USA i Niemczech była u nas widoczna, ale to jeszcze nie przesądza sprawy w przypadku bardziej zdecydowanego ruchu.

Wczorajsze zachowanie cen na naszym rynku pozostawia nierozstrzygniętą kwestię jakości popytu, który stoi za ostatnimi zwyżkami cen. Niby wzrost jest, ale ceny rosną, w sytuacji niskiej aktywności. Wczoraj ona nieco wzrosła i popytowi starczyło sił tylko na dwie godziny. Później chętnych do zakupów było mniej. W końcówce coś tam się ruszyło, ale trudno taką zmianę uznać za przesądzającą o tym, że za wzrostami cen stoi silny obóz kupujących. Wczorajsza sesja miała być testem, ale to nie wyszło. Popyt do siebie nie przekonał. Może dziś? Gra jest warta świeczki, gdyż dalsza zwyżka cen zbliżałaby je do okolic szczytu z 16 marca. Pokonanie tego szczytu, który znajduje się na poziomie 2378 pkt. byłoby sygnałem dla zmiany nastawienia z neutralnego na pozytywne. Dopiero takie zachowanie byłoby przekonujące. Jeśli to się nie stanie, trzeba się liczyć z powrotem w kierunku dołka z 7 marca.