Dziś zagramy z kontry. Zapraszam do zapoznania się z przemyśleniami dotyczącymi możliwości zakończenia obecnej fazy spadków oraz rozpoczęcia wzrostowej fazy rynku. To efekt wyciągnięcia wniosków z tego, co wydarzyło się w lutym, gdy przy znacznej polaryzacji nastrojów okazało się, że rynek jednak nie poradził sobie z pokonaniem poziomu 2400 pkt.
Wtedy optymizm był duży. Teraz jest znikomy. Poziom aktualnych nastrojów rynkowych jest zazwyczaj dobrą wskazówką dotyczącą może nie samego pojawienia się dołka, co możliwości kontynuacji aktualnego ruchu cen. Pesymizm, jaki ujawnia się w wielu publikacjach medialnych, sugeruje raczej wyczerpywanie się potencjału obecnego spadku, ale dokładny poziom zatrzymania to zupełnie inna sprawa.
Richard Russell, autor newslettera Dow Theory Letters, ostrzega przed krachem. Kilkudziesięcioletni staż rynkowy Russella każe przynajmniej zwrócić na tą prognozę uwagę. Nie wiem, czy faktycznie nastąpi krach, jakiego obawia się Russell, ale moim zdaniem, prawdopodobieństwo wystąpienia silnej przeceny na rynkach jest nadal wysokie. W przypadku naszego rynku zdecydowanie zmniejszyłoby się, gdyby ceny zdołały pokonać poziom szczytu z 2011 roku. Wtedy bessowe scenariusze musiałyby zostać odstawione na półkę. Problem w tym, że ten szczyt to dla indeksu WIG20 poziom 2940 pkt. a my znajdujemy się obecnie 900 pkt. niżej. To odległość, która wydaje się w tej chwili wręcz abstrakcyjna. Tym bardziej, że rynek znajduje się fazie spadku, który także ma znaczenie w średnim terminie. Zatem musiałoby dojść do nagłego zwrotu kierunku ruchu cen.
Czy taki zwrot jest możliwy? Jest możliwy. Pytanie brzmi, czy faktycznie, jeśli pojawiłaby się zwyżka cen, to w jej efekcie osiągnęlibyśmy aż tak wysokie poziomy. Moim zdaniem jest to już znacznie mniej prawdopodobne. Wielkość wymaganego wzrostu cen wydaje się zbyt duża, jak na obecny stan fundamentów. Rynek ma swój rytm i nie zawsze musi on dokładnie odpowiadać temu, co dzieje się w sferze gospodarczej, ale nie ma możliwości, by zupełnie od tej sfery rynek miał się oderwać. Tu nie chodzi przecież o sam fakt ewentualnego pokonania ubiegłorocznego szczytu, ale o to, że miałby być to sygnał długoterminowego odejścia od fali spadków na rzecz trendu wzrostowego. Nie chodzi zatem tylko o pokonanie 2940 pkt., ale otwarcie drogi do większej zwyżki. Właśnie dlatego taki wzrost wydaje się w tych okolicznościach mało realny.
Co zatem jest w zasięgu byków? Możliwości jest wiele. Łącznie z osiągnięciem okolic 2700-2800 pkt., ale nie ma sensu się teraz nad nimi rozwodzić, gdyż tak optymistyczne warianty są obwarowane podstawowym warunkiem. By myśleć o tak znaczących zwyżkach, indeks WIG20 musi sobie poradzić z poziomem szczytu z 2 maja (Wykres_1). Dopiero pokonanie tego szczytu pozwoli na bardziej sensowne rozważania „co dalej w kontekście wzrostu". Innymi słowy by, rozważać silnie wzrostowe scenariusze w średnim terminie, potrzebne jest zanegowanie ostatniej fali spadków. Całej.