Manifest Krugmana

W „Financial Times" Paul Krugman – laureat Nagrody Nobla i jednocześnie najbardziej znany dziś publicysta ekonomiczny – opublikował, wraz z brytyjskim ekonomistą Lordem Laylardem, interesujący manifest dotyczący kryzysu w strefie euro.

Aktualizacja: 19.02.2017 00:27 Publikacja: 27.07.2012 06:30

Maciej Bitner, Wealth Solutions

Maciej Bitner, Wealth Solutions

Foto: Archiwum

Trzystronicowy dokument w bardzo zwięzłej formie oddaje nastawienie, jakie mają do tej sprawy ekonomiści odwołujący się do keynesowskiego dziedzictwa. Choć obaj autorzy znani są z kontrowersyjnych tez (Laylard przekonywał na przykład, że podatki powinny być możliwie wysokie, by zniechęcić ludzi do zbyt ciężkiej pracy, gdyż ta czyni ich nieszczęśliwymi), tym razem starali się być powściągliwi, by zyskać możliwie szerokie poparcie.

Na manifest składają się dwie główne tezy. Pierwsza głosi, że przyczyną kryzysu nie był brak dyscypliny fiskalnej, lecz nadmierna ekspansja kredytowa sektora prywatnego; druga, że spadek popytu w gospodarce, będący wynikiem wycofywania się gospodarstw domowych i firm z owej nadmiernej ekspansji, powinien być skompensowany przez wzrost wydatków publicznych. Wniosek jest więc czysto keynesowski – aby zażegnać kryzys w strefie euro, trzeba stymulować popyt. Jakkolwiek pierwsze spostrzeżenie wydaje się słuszne, trudno nam się zgodzić, że najsłuszniejszym aktualnie ratunkiem dla strefy euro jest ekspansja fiskalna.

Cały czas nie dość głośno powtarza się, że główny ostatnio bohater kryzysu – Hiszpania –  była krajem, który przed kryzysem prawie się nie zadłużał. Średni deficyt sektora publicznego w latach 2001–2007 wynosił tam 0,1 proc. PKB. Irlandia, która także dziś tonie w długach, notowała w tym czasie średnio nawet nadwyżkę budżetową. Cała strefa euro zaś była jedynym większym obszarem walutowym, w którym (w przeciwieństwie do USA, Wielkiej Brytanii czy Japonii) w pierwszych ośmiu latach nowego stulecia relacja długu publicznego do PKB spadła.

Można wprawdzie nie bez pewnej słuszności przekonywać, że zadłużenie i tak było nadmierne, a sztuczny boom wywołany na peryferiach łatwym kredytem zaciemniał statystyki, jednak nie zmienia to zasadniczo obrazu sytuacji – strefa euro, jak na ówczesne standardy, prowadziła w miarę ostrożną politykę fiskalną. Sytuacja fiskalna zaczęła się istotnie pogarszać dopiero w konsekwencji kryzysu z 2007 r., kiedy z jednej strony zmniejszyły się przychody budżetowe, a z drugiej procyklicznie wzrosły wydatki, podwyższone dodatkowo kosztami działań ratunkowych w sektorze finansowym i pakietów stymulacyjnych.

Mniej przekonująca wydaje się podana w manifeście recepta na wyjście z kryzysu. Przede wszystkim rządy strefy euro – nawet jeśli potraktować ją jako całość – nie są na tyle wypłacalne, aby móc sobie pozwolić na kolejną falę ekspansji fiskalnej; deficyt budżetowy, który stabilizuje przyrost długu publicznego w strefie euro wynosi około 2 proc. (prosta arytmetyka fiskalna przy założeniu, że dynamika nominalnego PKB to aktualnie około 2 proc.), tymczasem deficyt sektora finansów publicznych w strefie euro wyniósł 4,1 proc. w 2011 r. i według ostatnich prognoz Komisji Europejskiej w latach 2012–2013 wciąż pozostanie w okolicach 3 proc. Poza tym, nawet gdyby założyć, że – zachęcone regulacjami i polityką EBC europejskie banki – sfinansują dalszy wzrost długu publicznego, groziłoby to zaostrzeniem niebezpiecznego sprzężenia zwrotnego pomiędzy wypłacalnością rządów a stabilnością sektora finansowego. Ten schemat ciąży już strefie euro od dawna: obładowane papierami skarbowymi banki są bardzo wrażliwe na zmiany oceny kredytowej rządów, a z kolei rządy są zmuszone reagować na każdy sygnał osłabienia stabilności banków, tym samym niechcący narażając je jeszcze bardziej na niewypłacalność.

Aktualne uwarunkowania strukturalne w strefie euro nakazują sceptycyzm co do prostych recept polegających na stymulowaniu popytu także z innych powodów. Po pierwsze, w strefie euro obserwuje się bardzo niską dynamikę produktywności (niższą niż w USA, Japonii czy Szwecji), co w połączeniu z kurczeniem się populacji w wieku produkcyjnym oznacza niską dynamikę potencjalnego PKB, którą – wyciągając średnią z szacunków OECD, MFW i Komisji Europejskiej –  można szacować na zaledwie 1 proc.! W przypadku anemicznej strony podażowej, stymulowanie popytu jest rozwiązaniem w najlepszym razie pozornym, bo wzrost deficytu rządowego dziś i tak będzie musiał być spłacony w przyszłości, a nie przełoży się na przyrost dóbr i usług.

Po drugie, znaczna część problemów południa Europy, gdzie obserwuje się aktualnie największe problemy, jest związana ze słabym rozwojem tamtejszego sektora przemysłowego. Na przykład wartość dodana przemysłu w Grecji wynosi zaledwie 7 proc. PKB wobec 20 proc. w Niemczech. Mały lub słabo rozwinięty przemysł utrudnia z kolei zaspokojenie popytu wewnętrznego; gospodarka Grecji, Hiszpanii czy Portugalii jest zbyt mało rozwinięta, by samodzielnie zaspokoić ewentualny wzrost popytu, zaś stymulacja keynesowska doprowadziłaby jedynie do finansowanego na kredyt pogłębienia nierównowagi w bilansie płatniczym, a więc naraziłaby je w najlepszym razie na powtórkę kryzysu za parę lat.

Choć więc stare recepty Keynesa kuszą swoją pozorną prostotą i logicznością, nie należy ich bezkrytycznie stosować do aktualnej, niepomiernie bardziej skomplikowanej sytuacji. Strefa euro potrzebuje dziś bowiem przede wszystkim reform strukturalnych: otwarcia i liberalizacji rynków (co stworzyłoby atrakcyjne możliwości inwestycyjne dla korporacji), wprowadzenia przepisów pozwalających na łatwiejsze zwalnianie i zatrudnianie pracowników, ograniczenia roli związków zawodowych, zwiększenie zachęt do inwestowania, a także ograniczenia przywilejów socjalnych na rzecz wydatków inwestycyjnych oraz edukacyjnych. Zmianom makroekonomicznym powinny zaś towarzyszyć mądre reformy instytucjonalne, czyniące Europę bardziej odporną nie tylko na te kryzysy, które już się wydarzyły, ale i na te, które potencjalnie przydarzyć się mogą w przyszłości.

Komentarze
Altcoinom brakuje euforii
Komentarze
Przecena wyhamowała
Komentarze
Rentowności dalej rosną
Komentarze
Stopy w Polsce bez zmian, pomimo najniższej inflacji od 2019 roku
Komentarze
Niższa inflacja zmniejszy dochody