To był kolejny poniedziałek, gdy część światowego rynku finansów nie pracowała. Przed tygodniem przerwę mieli londyńczycy, a teraz świętowali Amerykanie. W konsekwencji na poszczególnych parkietach zmienność była senna. Brak aktywności ze strony Ameryki skutecznie ogranicza u pozostałych chęć do składania zleceń. W efekcie mamy wyczekiwanie, aż Amerykanie się wyszumią i wrócą na parkiety. Jutro zapewne będzie tylko niewiele lepiej, skoro sesja amerykańska rozpocznie się dopiero po południu. Cała nadzieja w danych. Przed sesją poznamy dynamikę zamówień w niemieckim przemyśle, a już w trakcie notowań pojawi się informacja o tempie wzrostu gospodarczego w II kw. w strefie euro, a po południu pojawi się wartość wskaźnika ISM liczonego dla amerykańskiego sektora usług. W przypadku tego ostatniego przyglądamy się tak wartości ogólnej, jak i subindeksom, a szczególnie cenowemu. Obserwujemy ten subindeks wraz z jego bliźniakiem z indeksu przemysłowego, by szacować tendencje inflacyjne i możliwości powrotu większej inflacji do USA. Na razie takowych tendencji nie widać.

A rynek? Jako się rzekło – było nudno. Ceny nieco się podniosły, a tym samym pojawiły się nadzieje na wznowienie trendu wzrostowego. W tej chwili jest zbyt wcześnie, by to wyrokować, ale popyt ma szansę na przeprowadzenie akcji. Póki co, pozostajemy w korekcie spadkowej trendu wzrostowego. Wsparciem wciąż jest poziom 1730 pkt.