Czy ewentualna przecena obligacji mogłaby zjeść zyski wynikające z rentowności?
G.W.: Nie pamiętam, żeby sytuacja w gospodarkach i na rynkach była kiedykolwiek tak nieoczywista. Mamy miks różnych temperatur na świecie – całkiem niezłe USA, słabą Europę, beznadziejne Chiny, ale nie tylko geografiami się ten horyzont gospodarczy różni. Mamy też ogromne zróżnicowanie w poszczególnych segmentach gospodarki. Szczególnie widać zapaść w przemyśle i zarazem całkiem dobrą kondycję usług. Do tego różne dynamiki bieżące – Europa, która była dotąd słabym ogniwem podnosi się, a USA, które dotąd błyszczały, spowalniają. Wektorów działających w różnych kierunkach jest tak dużo, że trudno zbudować sobie spójny obraz całości i jednego kierunku, w którym zmierzamy. Nie jestem przekonany co do tego, jak naprawdę będzie wyglądać gospodarka w 2024 r. Głosów o tym, że recesja w USA jest nieunikniona, też jest bardzo dużo i podawane są merytoryczne argumenty. Praktycznie wszystkie wskaźniki ostrzegawcze, które zwykle nieomylnie zwiastowały recesję, się pojawiły. Być może drugi raz w historii dojdzie do miękkiego lądowania, ale to będzie bardzo trudne. Nie mam pewności, że idziemy w stronę ożywienia, ale też, że w stronę recesji. Trudno jest ocenić, co się wydarzy w gospodarce, a siłą rzeczy także na rynkach finansowych.
S.B.: Przysłuchując się kolegom, dochodzę do wniosku, że my, Polacy, chyba z natury jesteśmy w stanie się czymś zamartwiać, nawet gdy na giełdach mamy rekordy. Amerykanie otwieraliby szampany po prawie 40-proc. wzrostach cen akcji i początku hossy obligacji, a my siedzimy trochę jak na stypie.
G.W.: Jest co świętować, ale mówimy o roku 2024.
S.B.: Jest super i będzie raczej nie najgorzej. Jedyna sprawa, która mnie martwi, to Ukraina, ale też może zakończy się lepiej, niż dziś zakładamy. Na amerykańskim rynku obligacji mamy klasykę rynkowego gatunku – trzy lata bessy, dojście do 5 proc. rentowności w październiku na instrumentach dziesięcioletnich, a teraz musi być hossa. To książkowa sytuacja. Rok 2024 przyniesie dalszy wzrost cen amerykańskich obligacji, a jeśli mamy hossę na rynku długu USA, to także i na innych rynkach obligacji. Pieniądze nadal powinny płynąć do funduszy dłużnych, które biją lokaty czy konta oszczędnościowe o kilka punktów procentowych. O ile zakładamy, że dla akcji kilka pierwszych miesięcy 2024 r. będzie udanych, a potem musi wyjaśnić się przyszłość Ukrainy i recesji, o tyle dla obligacji nawet bez tych zastrzeżeń jesteśmy przekonani, że to będzie dobry czas. Przejście do hossy obligacyjnej nastąpiło w USA w październiku, a u nas rok wcześniej. Polski rynek będzie szedł śladem amerykańskiego.
Spadki rentowności obligacji w USA na dłuższą metę sprzyjają też innym aktywom – akcjom, surowcom, w tym złotu, które ma szansę na kolejną falę wzrostów i wybicie ponad 2050 dolarów. Zamieszanie polityczne kruszcowi akurat powinno sprzyjać. Jest więc co świętować. Inflacja jest nadal wysoka, ale będzie stopniowo spadać w 2024 r. Patrząc na rynek pracy w USA, zastanawiamy się, czy stopa bezrobocia w końcu wystrzeli. Pewnie okaże się to w najbliższych miesiącach. Myślę, że nastąpi ruch w górę, ale nie o takiej skali jak w pandemii, tylko np. o 1 pkt proc. w trakcie kilku miesięcy. Wszystko to przy założeniu, że sytuacja geopolityczna istotnie się nie zmieni albo nie będzie czarnego łabędzia w postaci np. utraty kontroli nad sztuczną inteligencją.
J.N.: Możemy świętować w szczególności to, że pierwszy raz od wielu miesięcy pojawiły się jakieś napływy do funduszy polskich akcji, ale to znów można traktować jako znak ostrzegawczy.
S.B.: Po dwóch miesiącach napływów trudno mówić, że jest to znak ostrzegawczy.
J.N.: Miejmy nadzieję, że będzie to dłuższy trend. Zgadzam się natomiast z tym, że sytuacja wygląda bardzo mgliście. Dotyczy to całego świata, kolejnych decyzji banków centralnych, kondycji budżetów państw czy całych cykli gospodarczych. USA i Chiny są w innym momencie cyklu, Polska jest w innej sytuacji niż Europa, a Europa jeszcze w innym momencie cyklu niż USA. Do końca nie wiemy, kto kogo wyprzedza, kto zostaje w tyle, a kto wyznaczy kierunek. Być może będzie to właśnie Polska, bo nie dość, że jako pierwsi wzbiliśmy się na nowe rekordy, to prawie jako pierwsi odbijamy się z dołków na indeksach PMI, a rynek obligacji jest w hossie od roku. Być może zostaniemy forpocztą światowych trendów.
Generalnie jednak zachowanie światowych rynków akcji w perspektywie całego 2024 r. stoi pod większym znakiem zapytania niż obligacji. Zakładając, że jesteśmy za szczytem cyklu podwyżek stóp w USA czy w Europie, na pozytywne zachowanie rynku długu możemy, moim zdaniem, stawiać po prostu z większą pewnością. Tym bardziej że jesteśmy przed dwoma kwartałami, które w USA mają być słabe pod względem wzrostu PKB. Na razie nikt nie przewiduje prawdziwej recesji, czyli wzrostu stopy bezrobocia o 3–4 pkt proc., tak jak to zazwyczaj bywało. Stany Zjednoczone mają jedynie przeżyć chwilę spadku w konsumpcji, takiego, jakiego Polska doświadczyła w 2023 r. Jeśli jednak zyski w spółkach oraz marże mają się poprawiać zgodnie z rynkowymi oczekiwaniami, to spowolnienie wzrostu gospodarczego nie powinno przynieść negatywnych skutków (tak jak w Polsce i Europie w 2023 r.). Tylko spadek nominalnych zysków (lub marż) zmusiłby firmy do ograniczania kosztów. Liczba bankructw zaczęła ostatnio rosnąć, ale to wciąż zbyt mało, żeby zagrozić całej gospodarce. Odpowiedź na pytanie o to, co będzie się działo z gospodarką, tkwi właśnie w tym – czy marże pozostaną na tych samych lub wyższych poziomach. Jeśli nie, to rozpocznie się proces upadku domina w sferze zmniejszania kosztów zatrudnienia i szybko się nie zatrzyma. Na dziś jednak takich zagrożeń nie widać i sam rynek akcji tego nie sugeruje. Być może początek hossy obligacji w USA (spadek rentowności) to zarazem początek wyceny czarnego scenariusza dla gospodarki i niestety dla rynków akcji. Na razie jednak za wcześnie na takie przewidywania. Ale przypomnę, że jeszcze niedawno oczekiwaliśmy, że wyższe stopy pozostaną z nami na dłużej, tymczasem w kilka tygodni nastąpiła zupełna zmiana. Teraz rynek zakłada, że na koniec 2024 r. stopy procentowe w USA sięgną 3,75 proc. Jeśli nie będzie twardego lądowania i wzrostu bezrobocia, Fed nie powinien zrobić nic więcej poza dwiema, trzema obniżkami. Powinien raczej dążyć do utrzymania dodatnich realnych stóp procentowych, czyli powrotu do normalności po dekadzie monetarnej „rozpusty”.
Do niskich stóp procentowych jak na razie nie ma powrotu?
J.N.: Miejmy nadzieję, bo jeśli będzie wielka hossa obligacji, czyli rentowności z 3,9 proc. spadną np. do 1,5 proc., to tylko dlatego, że będzie prawdziwa recesja w gospodarce, czyli firmy będą musiały zwalniać z powodu spadków zysków. To oczywiście oznaczałoby bessę na rynkach akcji.
G.W.: Powiedzieliśmy, że spadek rentowności obligacji jest korzystny dla akcji, ale tylko kontrolowany. Liczymy na spadek stóp procentowych w efekcie normalizacji inflacji, a nie w scenariuszu recesji.
J.N.: Zaskakujące jest jeszcze to, że najszybszy i najmocniejszy od dekad wzrost stóp tak naprawdę nie spowodował niczego złego w gospodarce poza pęknięciem bańki na samym rynku obligacji oraz zakończeniem niezdrowej spekulacji w latach 2020–2021 na rynkach akcji. Niemal zawsze po podwyżkach stóp mieliśmy gospodarczy kryzys, a tym razem nic złego się nie wydarzyło. Okazało się nawet, że w przypadku dużych, majętnych spółek wyższy poziom stóp procentowych jeszcze bardziej powiększał ich zyski, zapewne wbrew intencjom Fedu. Większość z tych firm mogła sfinansować się wcześniej po stałym, niskim koszcie, a pozyskane m.in. w czasie pandemii „nadwyżkowe” pieniądze lokować obecnie na wysoki procent. Natomiast mniej zamożni konsumenci w USA, podobnie jak mniejsze firmy finansujące się w bankach po zmiennym koszcie pieniądza, zaczynają już odczuwać wzrost stóp procentowych. Stąd też słabość indeksu Russel 2000 w 2023 r., która trwała aż do momentu rozpoczęcia dyskontowania przez rynek cyklu obniżek stóp.
G.W.: Rekordowe wyniki dużych spółek w USA wzięły się jednak głównie z przychodów ze sprzedaży i mocnych marż. Mechanizm transmisji ze strony banków centralnych był osłabiony i był to skutek ogromnej poduszki płynności, z którą i gospodarstwa domowe, i przedsiębiorstwa weszły w odbicie gospodarcze. Uwagę przykuwa łatwość, z którą firmy były w stanie przenosić zwyżki kosztów na końcowego klienta. Mieliśmy wielokrotnie do czynienia z sytuacją, w której firmy podnosiły ceny produktów po kilkadziesiąt procent, co było nie do pomyślenia przed pandemią. Teraz jednak to akceptowaliśmy.
J.N.: Pełna zgoda. Inflacja jest głównym czynnikiem sprawczym dla wzrostu nominalnych zysków spółek, a wzrost kosztu pieniądza miał zakończyć ten „proceder”, ale tego nie zrobił.
G.W.: Nadwyżka, o której mówimy, się jednak wyczerpuje. Bodajże z 3,5 bln dolarów nadwyżkowych oszczędności z okresu pandemii został niecały bilion i on ma się w okolicach II kwartału 2024 r. skończyć. To jest jeden z czynników, które mogą ryzyko wystąpienia recesji w USA zwiększyć.
S.B.: Jeśli chodzi o podwyżki cen, to momentem przełomowym była pandemia. Wtedy okazało się, że nie cena jest najważniejsza, tylko dostępność. W pandemii wszyscy się nauczyli, że ceny można podnosić. W 2024 r. potencjał do wzrostu cen jest zdecydowanie mniejszy. Jak zwrócił uwagę Jarek, przy tak szybkiej podwyżce stóp można było obawiać się, że coś na świecie pęknie. I tak na dobrą sprawę to się tylko zaczęło – mam na myśli kłopoty regionalnych banków w USA czy Credit Suisse. Wiosną 2023 r. zrobiło się trochę nieciekawie, pojawiły się znaki zapytania, ale na szczęście nic nie pękło. Rok kończymy bardzo dobrze i wygląda na to, że już nic złego nie zdąży się wydarzyć w tym cyklu. Rynki z kolei wymuszą na bankach centralnych obniżki stóp w 2024 r. To nie banki centralne będą odgrywać pierwsze skrzypce, tylko rynki. Możemy dyskutować, czy obniżki będą trzy, czy będzie ich siedem, ale kierunek będzie jeden – stopy w dół.
M.R.: Jest szansa na to, że gospodarkom uda się przejść suchą stopą, a banki centralne, wiedzione czy też niewiedzione zachowaniem rynków, w takt postępującej dezinflacji będą obniżać stopy procentowe. Wówczas scenariusz wyższych stóp na dłużej, który miał wykoleić gospodarkę amerykańską i światową, prawdopodobnie się nie zmaterializuje Zdążymy uciec z wysokich stóp procentowych do umiarkowanych i unikniemy załamania. Jeśli zatrzymamy się ze stopami w USA na 3–3,5 proc., to krzywdy gospodarce nie wyrządzimy, odhaczymy spowolnienie i być może zaczniemy nowy cykl w gospodarce.
Jak w związku z tym zbudować portfel na 2024 r.?
G.W.: Ja jestem optymistą co do polskiej gospodarki w długim terminie. Ryzyko polityczne zostało trochę ograniczone z perspektywy inwestorów zagranicznych. Pewnie wkrótce zostaną uruchomione programy wsparcia, które do tej pory były blokowane, i to powinno pomagać. W długim terminie ważna jest przyszłość sprawy ukraińskiej, w szczególności w związku z ryzykiem, o którym jeszcze nie wspomnieliśmy, czyli powrotem Donalda Trumpa do władzy. Znamy jego optykę na kwestię pomocy Ukrainie. Mimo wszystko nawet perspektywa Polski jako kraju frontowego mnie nie przeraża. Znamy przykłady takich krajów, np. Niemiec po II wojnie światowej, Tajwanu, Korei Południowej, i te gospodarki nie dość, że nie popadały w problemy, to wręcz skorzystały. Można się domyślać, że to dlatego, iż reszta świata wspierała je gospodarczo, politycznie, militarnie i na różne inne sposoby, by kraje te stanowiły barierę dla przeciwnych stron.
Ściskamy kciuki za Ukrainę, ale niezależnie od tego, co się wydarzy, perspektywy dla Polski wydają mi się optymistyczne. Nie jestem jednak optymistą wobec akcji na 2024 r. Liczę, że rynki urosną, ale będzie to wzrost znacznie bardziej umiarkowany niż w 2023 r. Stąd dużo ważniejszy będzie czynnik selekcji – pewnie spółki konsumenckie powinny mieć się wciąż dobrze. Banki, które były motorem napędowym, w obliczu spadków stóp będą miały trudniej wykazywać tak spektakularną dynamikę wzrostu jak dotąd. Niższe stopy będą wspierały rynek nieruchomości. Na przemysł i spółki surowcowe pewnie jest jeszcze za wcześnie.
M.R.: Ciekawym pomysłem na 2024 r. mogą być fundusze absolutnej stopy zwrotu, które są bardziej elastyczne i mogą stosować podejście sektorowe. W portfelu na 2024 r. znaczną część poświęciłbym mimo wszystko obligacjom, bo one nadal oferują atrakcyjne rentowności. Jeśli chodzi o rynek akcji, jestem sympatykiem skupienia się na Polsce. Rzeczywiście znajdujemy się w ciekawym punkcie, zarówno jeśli chodzi o wyceny, jak i o napływy, a także perspektywy gospodarcze. Znalazłbym też miejsce na surowce, w tym złoto. W skrócie jednak – portfel bez hurraoptymizmu i wielkiego apetytu na ryzyko.
S.B.: Jak już wspomniałem, liczymy na zwyżki WIG do pułapu 80–86 tys. pkt w pierwszych miesiącach 2024 r., a następnie będziemy patrzeć, co dalej z Ukrainą i sytuacją gospodarek. Mamy pozytywny stosunek do obligacji, po tym jak w USA w październiku bessa zamieniła się w hossę. To powinno wspierać inne aktywa. Liczymy też na złoto. Ukraina pozostaje głównym czynnikiem ryzyka. W rok 2024 wchodzimy jednak z dużym udziałem akcji w portfelach, ale jeśli WIG dojdzie do wspomnianych poziomów, pewnie ograniczymy ryzyko i przeniesiemy się częściowo do funduszy dłużnych, które w całym roku powinny przynieść około 8 proc. zysku. Wciąż będzie to znacząco lepszy wynik od oprocentowania depozytów.
J.N.: W ostatnich latach poszczególne aktywa najczęściej zachowywały się zupełnie przeciwnie niż w roku poprzedzającym. Najprościej było w związku z tym zamieniać silne aktywa na słabe i na odwrót. W 2024 r. ta zasada się już raczej nie sprawdzi. Żeby tak się stało, musiałaby nastąpić prawdziwa, fundamentalna recesja i wtedy należałoby postawić „wszystko” na amerykańskie obligacje, które dopiero co zaczęły hossę.
Do października 2023 r. papiery skarbowe USA były na minusie i był to trzeci z rzędu rok pod kreską. Czegoś takiego nigdy nie obserwowaliśmy. Biorąc pod uwagę te wszystkie nieczytelne elementy układanki i dużą rozbieżność cykli gospodarczych, nie jestem w stanie postawić na scenariusz tylko negatywny, czyli jedynie na obligacje. Portfel należałoby zbudować tak, jak to pokazał listopad – w sposób zrównoważony. Podczas gdy rok temu wieszczono kres strategiom mieszanym, w listopadzie połączenie akcji i obligacji dało świetne rezultaty. Także złoto powinno się znaleźć w takim portfelu, ponieważ fundamenty powinny mu sprzyjać. Jest duża szansa na odbicie w przemyśle, którego słabość związana była tylko z rozliczeniami po pandemii, a nie prawdziwą recesją.
Odbudowa przemysłu wsparłaby najsłabsze w 2023 r. aktywa, czyli surowce i rynki wschodzące. Dlatego nie omijałbym tych aktywów w zrównoważonym portfelu na 2024 r., bo mogą zaskoczyć. Natomiast gros części akcyjnej trzymałbym w Polsce, licząc na kontynuację siły naszego rynku, oraz w spółkach amerykańskich, nie tylko tych największych i technologicznych, które pozostają najlepszą ekspozycją na rewolucję AI, ale także w mniejszych, niedocenianych w 2023 r. firmach.