Inwestorzy zakładają, że zarobią na akcjach debiutujących spółek - i często mają rację. Ostatnie debiuty były udane. Przykładowo osoba, która zapisała się na akcje PKP Cargo i sprzedała je na pierwszej sesji, zarobiła 18 proc. Udanym debiutom sprzyja również dobra koniunktura na giełdzie, która pojawiła się wraz z lepszymi danymi napływającymi z naszej gospodarki. Według analityków jest to optymalny moment na kupowanie walorów spółek oferowanych w ramach IPO, ponieważ jesteśmy na takim etapie cyklu koniunkturalnego, który szczególnie sprzyja inwestowaniu w akcje. Ekonomiści zakładają, że w przyszłym roku gospodarka przyspieszy do około 3 proc., a to przełoży się na wyższe zyski spółek. W związku z tym maleje ryzyko, że spółka pokaże w kolejnych kwartałach słabe wyniki i jej akcje niebawem runą w dół.
Ostrożność zalecana
Jednak eksperci zawsze zalecają inwestorom ostrożność i przeprowadzenie chociaż najprostszej analizy spółki. Warto sprawdzić, czy cena, po której kupujemy akcje spółki w ramach oferty publicznej, nie jest za wysoka w stosunku do wyceny rynkowej innych podmiotów z tej samej branży, które są już notowane na giełdzie. Należy dokonać tzw. analizy porównawczej i wziąć pod uwagę takie wskaźniki, jak choćby cena/zysk (C/Z) czy cena/wartości księgowej (C/WK). Jeśli te wskaźniki są na podobnym lub niższym poziomie niż wskaźniki konkurencyjnych spółek, to szansa na udany debiut rośnie. Nie można również pomijać analizy perspektyw dla całej branży. Kiedy np. kupujemy spółkę wydobywczą, trzeba zwrócić uwagę na to, jak zachowują się ceny surowców. Nagłe załamanie na rynku surowców może zniweczyć szansę na udany debiut takiej firmy. Szczegółowe informacje na temat spółki jak i całej branży, w której ona działa, znajdziemy w prospekcie emisyjnym. Eksperci podkreślają, że koniecznie trzeba zapoznać z tym dokumentem. Są tam również informację o tym, czy są stosowane pakiety stabilizacyjne, które zapobiegają załamaniu się kursu debiutującej spółki. Polegają one na tym, że pewna pula środków jest przeznaczona na kupno akcji, kiedy ich cena spada, a więc kreowany jest popyt.
Dla inwestorów ważną informacją jest również to, czy został ustalony lock-up, czyli zakaz sprzedawania przez określony czas akcji debiutującej spółki przez dotychczasowych akcjonariuszy. Taki lock-up najczęściej obowiązuje przez kilka miesięcy do roku. Ma on duże znaczenie szczególnie w przypadku firm, które wynagradzały swoich pracowników udziałami w spółce, ponieważ gwarantuje, że akcje pracownicze nie zwiększą podaży na rynku, a więc nie wpłyną na spadek ceny akcji notowanych na giełdzie
Zdaniem ekspertów warto ustalić, czy sprzedawane są jedynie akcje starej emisji, ponieważ może to oznaczać, iż właściciele po prostu spieniężają swój biznes, a z punktu widzenia inwestora nie jest to dobra wiadomość. Przy inwestycjach długoterminowych warto też sprawdzić, czy spółka zamierza wypłacać dywidendę w przyszłych latach.
Akcjonariat obywatelski
Program akcjonariatu obywatelskiego został uruchomiony przy okazji prywatyzacji PZU w 2010 r. Skarb Państwa dzięki niemu chciał ułatwić nabycie przez inwestorów indywidualnych akcji prywatyzowanych spółek debiutujących na giełdzie. Cały pomysł polegał na ustalaniu maksymalnego pułapu akcji, na jakie może się zapisać jedna osoba. Przed pojawieniem się idei akcjonariatu obywatelskiego możliwość nabycia akcji prywatyzowanych spółek była bowiem utrudniona. Klienci detaliczni konkurowali o akcje z dużymi inwestorami. W wypadku atrakcyjnych firm inwestorzy, aby zwiększyć szanse na uzyskanie pożądanej liczby akcji, wspomagali się kredytem. To kreowało sztuczny popyt. Efektem ubocznym były wysokie redukcje zapisów inwestorów indywidualnych. Jak się jednak okazało, również akcjonariat obywatelski nie uchronił przed dużymi redukcjami. O ile w przypadku prywatyzacji PZU redukcja nie była potrzebna, o tyle nie obyło się bez niej w przypadku oferty GPW. Na jej akcje zapisało się 323 tys. osób, a redukcja wyniosła 75 proc.