Zatem w okresie wysokiego wzrostu gospodarczego – takiego, jaki mieliśmy w Polsce w ostatnich latach (4,8 proc. w 2017 r., około 5 proc. w 2018 r.) – rząd stara się zmniejszyć dług publiczny, przedsiębiorstwa zwiększają inwestycje i odważniej wychodzą na rynki zagraniczne, a obywatele zwiększają swoje oszczędności gromadzone na czarną godzinę (i na emeryturę!). Wszystko po to, żeby łatwiej radzić sobie w trudniejszych czasach. To oczywiście teoria mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością, bo ta jest o wiele bardziej złożona. Wprawdzie ostatnio rosły płace (w 2018 r. średnio o 7,2 proc.), do rodzin popłynęły pieniądze z programu 500+, a więc ogólnie wiodło się nam lepiej, ale do oszczędzania zniechęcały bardzo niskie stopy procentowe (po uwzględnieniu inflacji i podatku od zysków przeciętna lokata przynosi straty), a do inwestowania – kiepska sytuacja na warszawskiej giełdzie (10-proc. spadek WIG w 2018 r.) i odwrót od funduszy inwestycyjnych m.in. z powodu afery GetBacku. Skutek? Od lutego 2016 r. na kontach bieżących – nieoprocentowanych – przybyło 146,5 mld zł, a z lokat ubyło 27,9 mld zł. Teoretycznie mamy więc z czego odkładać, w praktyce nie bardzo nam się to opłaca.