Górnik kryptowalutowy, podobnie jak ten, który fedruje na Śląsku, zarabia wtedy, gdy za wydobyty surowiec dostanie więcej, niż zapłacił za jego wydobycie. W przypadku tu opisywanym owym surowcem jest bitcoin. Do kopania zamiast kilofa używa się wyspecjalizowanych procesorów, które mają wysoką moc obliczeniową (np. Antminer). Kopanie polega mniej więcej na tym, że taki procesor musi „odgadnąć" pewien ściśle określony ciąg cyfr pochodzący z dość szerokiego zbioru możliwości. Musi więc wykonywać w możliwie krótkim czasie możliwie wiele obliczeń, do czego potrzebuje sporo energii elektrycznej. Górnicy mogą kopać samodzielnie albo umieszczać swoje koparki w farmach górniczych, czyli firmach, które tworzy się w miejscach, gdzie prąd jest relatywnie tańszy. Tak w uproszczeniu wygląda bitcoinowy przemysł wydobywczy. Przychód w tym biznesie zależy od kursu kryptowaluty, a koszt to w przeważającej mierze cena energii. Górnik jest więc najbardziej szczęśliwy, gdy kurs bitcoina rośnie, a ceny energii przynajmniej są stabilne. W ubiegłym roku z tym pierwszym było dokładnie odwrotnie – notowania spadły z 20 000 USD do 3200 USD. Niskie ceny utrzymywały się na tyle długo, że biznes stał się dla wielu górników po prostu nierentowny. Odłączali się więc od sieci, czego efektem był ogólny spadek jej mocy obliczeniowej, a co za tym idzie – spadek trudności kopania (algorytm bitcoina musi dostosowywać trudność, tak by wydobycie kolejnego bloku z porcją nowych bitcoinów trwało 10 minut). Innym efektem było to, że aukcje internetowe zalały kryptowalutowe koparki sprzedawane znacznie poniżej ich wartości. W ostatnich tygodniach trend zaczął się jednak odwracać – moc obliczeniowa stopniowo rośnie, podobnie jak popyt na wyprzedawany sprzęt (używaną koparkę można kupić za 100–200 USD, podczas gdy nowa kosztuje 450 USD). Jak donosił ostatnio serwis coindesk.com, górnicy w Chinach znów wracają na rynek. Cena bitcoina raczej ich nie zachęca, bo nadal jest w fazie bessy, ale ponoć z powodzeniem szukają tańszej energii. Robią to w południowo-zachodnich prowincjach – Syczuan i Junnan, gdzie w sezonie oczekuje się nadwyżki prądu w związku z pracującymi pełną parą elektrowniami wodnymi. Szacuje się, że koszt 1 kWh latem będzie wynosił 0,037 USD, czyli o 30 proc. mniej niż w prowincjach centralnych, gdzie prąd pozyskuje się z węgla. Zgodnie z informacjami coindesk.com zlokalizowane w obu chińskich prowincjach farmy górnicze już notują zwiększone zapotrzebowanie na miejsca dla koparek. Szefowie Hashage, lokalnego operatora sześciu farm, w ciągu ostatnich kilku miesięcy rozmawiali z dostawcami blisko 1 mln koparek (a mają miejsca na 200 tys.).
Fanów kryptowalut to zapewne cieszy, gorzej będzie jednak, gdy bitcoin pogłębi dołek bessy. Przy obecnych kursach większość koparek jest niewiele powyżej progu rentowności (patrz: www.f2pool.com/miners), więc inwestycje górników obarczone są wysokim ryzykiem.