Październik przyniósł wyraźne umocnienie polskiej waluty, która od lata była słaba. Co przyczyniło się do odwrócenia trendu?
Październikowe umocnienie złotego było zgodne z naszymi oczekiwaniami. Wcześniejsze osłabienie polskiej waluty było w pewnym sensie nienormalne, bo w dużej mierze związane było z oczekiwaniem na orzeczenie TSUE w sprawie kredytów frankowych. My od dłuższego czasu argumentowaliśmy, że ten werdykt nie będzie miał bezpośredniego przełożenia na rynek spot. Nawet gdyby banki były zmuszone do przewalutowania kredytów frankowych, to te operacje będą rozłożone na lata. A portfel kredytów się systematycznie kurczy. Dlatego zakładaliśmy, że premia za ryzyko, którą inwestorzy wkalkulowali w kurs złotego, po werdykcie TSUE zniknie. I tak się stało, nawet z pewną nawiązką, bo kurs euro w złotych spadł nawet poniżej 4,30 zł. Ale też ogólnie waluty rynków wschodzących radzą sobie ostatnio dobrze ze względu na duży rynkowy optymizm.
Spadek kursu euro poniżej 4,30 zł jest nietrwały? Część analityków uważa, że sierpniowe osłabienie złotego to już zjawisko regularne, sezonowe. W tym świetle tegoroczne osłabienie, związane z oczekiwaniem na werdykt TSUE, wygląda na dość łagodne. A to mogłoby świadczyć o fundamentalnej sile polskiej waluty, która teraz się ujawnia.
Spodziewam się raczej stabilizacji kursu euro w pobliżu 4,30 zł. Trzeba być ostrożnym w dopatrywaniu się w notowaniach złotego jakiejś sezonowości. W ostatnich latach akurat w sierpniu pojawiały się jednorazowe czynniki osłabiające wszystkie waluty z państw wschodzących. Na przykład w 2015 r. w sierpniu mieliśmy chiński minikryzys, w 2012 r. apogeum kryzysu fiskalnego w strefie euro, a w 2011 r. obniżkę ratingu USA przez agencję S&P. Nie widzę też obecnie sił, które mogłyby złotego jeszcze umocnić. Zwykle okresy dekoniunktury w strefie euro nie są dla polskiej waluty dobre. Wydaje mi się, że nie ma powodów, aby tym razem było inaczej.