Firma eToro przeprowadziła niedawno ankietę wśród inwestorów indywidualnych w 12 krajach. Pytała m.in. o to, czy posiadają w swoim portfelu fundusze ETF. W Polsce pozytywnej odpowiedzi udzieliło tylko 13,4 proc. badanych, najmniej ze wszystkich branych pod uwagę państw. Dla porównania takie fundusze posiada 38 proc. inwestorów w USA oraz 37 proc. w Niemczech. Z czego wynika to, że w Polsce ETF-y nie upowszechniły się tak jak na innych rynkach?
Pierwszą przyczyną jest krótka historia polskiego rynku ETF-ów. Pojawiły się około 2010 r., znacznie później niż w USA czy Kanadzie, która była pod tym względem pierwsza. Drugą przyczyną, na którą wskazują nasze badania prowadzone na Politechnice Gdańskiej, jest niższa wiedza polskich inwestorów o ETF-ach i korzyściach, które oferują relatywnie do klasycznych funduszy inwestycyjnych. Potwierdzeniem są badania, które pan przywołał. Mamy więc sporo do zrobienia w zakresie edukacji tych osób, które mogłyby potencjalnie w fundusze ETF inwestować. Poza tym – choć to trudno wykazać w badaniach – wydaje się, że rozwojowi rynku ETF w Polsce nie sprzyja struktura naszego systemu finansowego. Chodzi o nieobecność międzynarodowych grup finansowych, które bardzo szybko wprowadziły ETF-y, oraz o strukturę dystrybucji funduszy inwestycyjnych.
Jak rozumiem, chodzi o to, że jednostki uczestnictwa w funduszach sprzedają głównie banki, a one siłą rzeczy oferują produkty, którymi zarządzają należące do nich TFI. ETF-y są dostępne dla posiadaczy rachunków maklerskich. Ale to przecież oznacza, że łatwiej jest kupić jednostkę uczestnictwa ETF-u niż klasycznego funduszu.
Tak, to jest podstawowa zaleta ETF. Inne zalety to niższe koszty zarządzania i łatwiejszy dostęp do rynków zagranicznych. Problem w tym, że relatywnie mały odsetek szeroko zdefiniowanych inwestorów – czyli osób, które mają jakieś oszczędności do ulokowania na rynku – korzysta z usług domów maklerskich. Większość takich osób trafia za pośrednictwem banków do klasycznych funduszy.