Zgodnie z zasadą, że średnia prognoz rzadko się sprawdza, coraz większą wagę przywiązywać należałoby obecnie nie do samych prognoz makroekonomicznych, ale do bilansu ryzyka czy też skutków odchylenia realizacji prognoz od coraz bardziej optymistycznego scenariusza bazowego. Wreszcie, aby prognozy ekonomiczne miały sens, muszą wiązać się z sugestią co do zachowania instrumentów finansowych. Stąd też analiza procesu formułowania oczekiwań rynkowych i profilu alternatywnych strategii rynkowych jawią się obecnie jako szczególnie istotne.
Na drodze do przywrócenia użyteczności prognozom widzielibyśmy więc dwa ważne etapy. Pierwszym jest prawidłowe odczytanie scenariuszy wycenianych przez rynki finansowe – ograniczyć powinno to niezdrowe emocje co do unikalności wygłaszanych przez niektórych sądów. Drugim – zapewnienie spójności prezentowanym prognozom, gdyż ciągle odnosimy wrażenie, że wielu ich autorów nie dysponuje choćby myślowym modelem ekonomicznym. W przypadku rynku akcji, o zgrozo, część analityków niezdrowo podniecona przeważaniem jednego lub drugiego sektora ciągle nie wprowadziła zmian prognoz makro w arkuszach wycen.
Ta oczywista ułomność – jak pokażemy w dalszej części tekstu – sugerować może wydłużenie, mogłoby się wydawać, już wyczerpanych ruchów rynkowych. Przypadek złotego, czyli cykle choć podobne, to nie identyczneNasze rozważania co do ułomności konsensusu prognoz zacznijmy od złotego. Konsensus prognoz zawsze cechuje nadmierny optymizm… o ile tylko rynki nie znajdują się właśnie na dnie. Wtedy zwykle przegięcie następuje w stronę nadmiernego negatywnego scenariusza. Dokładne odzwierciedlenie tej obiegowej prawdy odnaleźliśmy w oczekiwaniach odnośnie do kursu złotego. Po fazie szokowego osłabienia w I kw. 2009 r. polska waluta nie pogrążyła kraju w kryzysie argentyńskim – wbrew oczekiwaniom niektórych ekonomistów – lecz zdołała ponownie wrócić do trendu wzrostowego.
Wspomniana aprecjacja cechuje się jednak znacznie mniejszą dynamiką. Przestrzegamy w tym miejscu przed symplistycznym traktowaniem zagadnień kursowych czy też zniewoleniem przez dane o bilansie płatniczym. Procesy dostosowawcze po stronie równowagi zewnętrznej polskiej gospodarki toczą się z natury rzeczy niezależnie od danych podawanych przez NBP (to realne transakcje determinują zmiany w bilansie płatniczym, a nie odwrotnie).
Stąd też fundamentalnie wszelkie operacje związane z rewizjami czy redystrybucją dużego salda błędów i opuszczeń nie muszą mieć w średnim (a nawet długim) okresie negatywnego wpływu na kurs. Nie odnajdziemy zresztą w tych danych źródła obecnej relatywnej słabości złotego. Deficyt na rachunku obrotów bieżących pozostaje wciąż bezpiecznie finansowany (nie tylko zagraniczne inwestycje bezpośrednie, lecz również duży napływ realnych środków z UE, skuteczność plasowania polskiego długu za granicą oraz determinacja w stosunku do prywatyzacji) i nic nie wskazuje na możliwość nagłej przerwy w dopływie środków do Polski. Reakcja na potencjalnie gorsze dane o bilansie płatniczym (w związku z korektami) powinna być z natury krótkookresowa i nie zaburzać ogólnie pozytywnego trendu w wycenie złotego.