Lepiej mieć często rację czy zarabiać pieniądze?

Teoria i symulacje dowodzą, że zamiast koncentrować się na osiągnięciu wysokiego odsetka przynoszących zarobek transakcji, lepiej skupić się na tym, by nawet nieliczne zyskowne operacje przeważyły nad licznymi, choć małymi stratami

Publikacja: 25.08.2010 04:39

Lepiej mieć często rację czy zarabiać pieniądze?

Foto: GG Parkiet

Dla pobieżnych obserwatorów rynku kapitałowego oczywistym wydawać się może, że sukces w inwestowaniu jest wprost zależny od tego, jak dobrze uda się przewidzieć giełdową przyszłość. Zapotrzebowanie na prognozy spotyka się zresztą z bogatą podażą poglądów na temat tego, co dopiero ma nadejść. Trudno byłoby zliczyć raporty analityczne i wypowiedzi komentatorów, które każdego dnia napływają na rynek.Czy istotnie przewidywanie przyszłości jest warunkiem koniecznym sukcesu w inwestowaniu, w szczególności na kojarzącym się z ponadprzeciętnym ryzykiem (ze względu na dźwignię finansową) rynkiem instrumentów pochodnych? Postarajmy się bliżej zbadać tę kwestię.

[srodtytul]Co jest warunkiem wygranej?[/srodtytul]

Wyobraźmy sobie dwa niezależne od siebie ciągi dziesięciu transakcji. Jeden z nich zawiera siedem na dziesięć zyskownych operacji, co oznacza trafność prognoz na poziomie aż 70 proc. W drugim ciągu dziesięciu transakcji jedynie trzy były zyskowne, pozostałe zaś przyniosły straty, tak więc prognozy sprawdziły się jedynie w 30 proc. Który ciąg transakcji jest lepszy? Na pierwszy rzut oka – gdyby opierać się na wspomnianym założeniu, że do sukcesu w inwestowaniu konieczne jest trafne przewidywanie przyszłości – oczywiście byłby to ciąg z 70-proc. prawdopodobieństwem wygranej w pojedynczej operacji.

Czy aby na pewno jest to trafny wybór? Teraz wyobraźmy sobie, że w przypadku wybranego przez nas ciągu siedem transakcji przyniosło po 10 zł zysku, pozostałe trzy wygenerowały zaś po 30 zł straty. Szybka kalkulacja pozwala ustalić, że łączny wynik to strata równa 20 zł. Teraz załóżmy, że w odrzuconym przez nas drugim ciągu co prawda aż siedem operacji przyniosło straty, ale za każdym razem wyniosły one zaledwie 1 zł, transakcje zyskowne zaś dały za każdym razem zarobić po 9 zł. łączny wynik w tej sytuacji to +20 zł.

Jak się więc okazuje, koncentrowanie uwagi na tym, jak często mamy rację w odniesieniu do waha? kursów, niekoniecznie musi prowadzić do sukcesu inwestycyjnego. Wytrawni traderzy z rynków pochodnych podkreślają, że najbardziej liczy się to, w jaki sposób będziemy „pozwalali rosnąć zyskom i ucinać straty”, maksymalizując w ten sposób relację między zyskami a stratami. Zauważmy, że w omówionym przykładzie w przypadku ciągu, który mimo dużej trafności przyniósł ostatecznie ubytek kapitału, stosunek przeciętnego zysku do przeciętnej straty z poszczególnych transakcji (ang. profit-loss ratio) wyniósł zaledwie 1/3. W drugim ciągu – który pozornie wydawał się mniej atrakcyjny – wskaźnik ten był równy aż 9.

[srodtytul]Symulacje potwierdzają teorię[/srodtytul]

O tym, że owe rozważania nie są oderwane od rynkowej rzeczywistości, łatwo można się przekonać na podstawie kilku symulacji opartych na danych historycznych. Jako punkt wyjścia weźmy pod uwagę strategię zakładającą otwieranie długiej pozycji w jednym kontrakcie na indeks WIG20 w momencie, kiedy kurs wspina się powyżej rocznej (a precyzyjnie liczonej z 251 sesji) średniej kroczącej. Pozycję zamykamy zaś w dwóch przypadkach: albo jeśli nasza strata z transakcji osiągnie 5 proc., albo jeśli zysk urośnie do 45 proc. (przy zamykaniu pozycji nie posługujemy się średnią kroczącą).

Przetestowaliśmy tę przykładową strategię na danych obejmujących całą historię futures na WIG20 (od 1998 r.), opierając się na tzw. wykresie kontynuacyjnym (w całość zostały połączone najbardziej popularne w danej chwili, a więc najstarsze, serie kontraktów). Okazuje się, że przy przyjętych parametrach (w celu urealnienia wyników przyjęliśmy 10 zł prowizji maklerskiej) strategia dałaby łącznie ponad 3100 pkt zysku (co w przeliczeniu na pieniądze daje 31 tys. zł na każdy kontrakt).

Taki zarobek udałoby się uzyskać wbrew niskiej trafności – jedynie 40 proc. (4 z 10) transakcji przyniosło zyski. Trafność była więc niższa, niż gdybyśmy na dłuższą metę po prostu rzucali monetą i od tego uzależniali otwieranie pozycji. Tyle tylko, że strategia ta cechowała się wysoką relacją zysków do strat – sięgnęła 8,84. Widać więc, że jest to realny odpowiednik omówionego na początku przykładowego ciągu operacji, których łączny rezultat był na plusie mimo niskiej trafności (1/3), która została zrekompensowana przez wskaźnik zyski/straty na poziomie 9. Coś za coś. Teraz załóżmy, że duży odsetek strat w naszej strategii nie satysfakcjonuje nas i dążymy do uzyskania większej trafności.

Możemy to uzyskać, zmieniając przyjęte wcześniej parametry. Zobaczmy przykładowo, co stanie się, gdy będziemy zmniejszać poziom docelowego zysku, po osiągnięciu którego będziemy zamykać pozycje. Jeśli zmniejszymy go z początkowego 45 proc. do 35 proc., faktycznie osiągniemy nasz cel – odsetek zyskownych operacji urośnie z 40 proc. do 45 proc. Redukcja do 25 proc. dałaby z kolei odsetek równy już 50 proc. Idąc dalej tym tropem doszlibyśmy do docelowego zysku na poziomie 5 proc. (czyli równego akceptowanej stracie) – wówczas aż 65 proc. operacji byłoby na plusie.

Pytanie tylko, czy takie dążenie do wysokiej trafności się w ogóle opłaca. Jak pokazuje nasza symulacja, niekoniecznie. Przykładowo 65-proc. prawdopodobieństwo wyjścia na plus w pojedynczej transakcji okupilibyśmy skurczeniem się łącznego zarobku z 31 tys. zł do niespełna 9 tys. zł. Stało się tak za sprawą drastycznego spadku relacji zyski/straty – z 8,84 do zaledwie 1,66. Dążenie do tego, by jak najczęściej mieć rację na rynku, jest być może bardziej naturalne z psychologicznego punktu widzenia i zapewnia lepsze samopoczucie, ale praktyka pokazuje, że lepiej mieć rację rzadko, ale za to zgarniać większe zyski.

[ramka]Nasza symulacja potwierdza obowiązującą na rynkach finansowych intuicyjną zasadę „coś za coś”. Nie da się zwiększyć trafności sygnałów kupna, nie okupując tego spadkiem ich zyskowności. Manipulować obiema wielkościami można tak jak w naszej przykładowej strategii wielkością docelowych zysków lub akceptowanymi stratami. Traderzy na rynku kontraktów terminowych wiedzą, że jeżeli ustawią zlecenie „stop-loss” (ucinające straty) zbyt blisko aktualnego kursu, wówczas zbyt szybko zostaną „wyrzuceni” z rynku i nie załapią się na potencjalne zyski. Jeśli zaś zlecenie będzie zbyt oddalone, to z kolei straty mogą okazać się zbyt destrukcyjne dla portfela.[/ramka]

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy