Niższa sprzedaż, wyższe straty

Po trzech kwartałach br. strata netto Rafametu wynosi 4,9 mln zł i jest prawie dwukrotnie wyższa niż w analogicznym okresie ub.r. III kwartał był dla firmy wyjątkowo nieudany - strata netto sięgnęła ponad 3 mln zł (w tym samym czasie 1998 r. 1,34 mln zł).Rafamet od dłuższego czasu znajduje się w trudnej sytuacji, jednak poważne kłopoty spółki rozpoczęły się w 1998 r., zakończonym 2,8 mln zł straty netto. Kryzys na Wschodzie spowodował, że zamiast eksportować obrabiarki do krajów WNP spółka musiała skoncentrować uwagę na poszukiwaniu nowych rynków zbytu. Jednak na razie oczekiwania co do związanego z tym wzrostu sprzedaży nie spełniły się. W III kwartale przychody ze sprzedaży firmy wyniosły 1,92 mln zł (5,21 mln zł w analogicznym okresie ub.r.). Po trzech kwartałach sprzedaż wynosi 12,44 mln zł (16,45 mln zł).Zniecierpliwieni sytuacją w spółce wydają się akcjonariusze i reprezentująca ich rada nadzorcza, która przed kilkoma tygodniami zawiesiła w pełnieniu funkcji prezesa firmy.Czy są szanse na poprawę sytuacji? Pod koniec czerwca Rafamet podpisał umowę z firmą Hitachi na dostawę do Uzbekistanu obrabiarek i urządzeń o wartości 1,71 mln zł (wartość kontraktu jest ostatecznie o 130 tys. USD wyższa). Zostanie ona zrealizowana w IV kwartale. Także w tym czasie spółka zamierza sprzedać obrabiarki do Rosji i Tunezji. W efekcie na koniec roku, jak szacuje spółka, jej sprzedaż wzrośnie do 25-26 mln zł.- Poziom straty notowanej po III kwartale jest najwyższym z dopuszczalnych. Chcemy na koniec roku znacząco ją zmniejszyć. Chcielibyśmy, aby nie była wyższa od zanotowanej na koniec 1998 r. - powiedział PARKIETOWI E. Longin Wons, p.o. prezesa firmy. E. L. Wons przyznaje, że powrót na rynki wschodnie w takim stopniu, jak to było przed kryzysem rosyjskim, jest niemożliwy.- Będziemy te rynki traktować tak samo, jak inne. Nie jest to już dla nas obszar strategiczny. Mimo to jesteśmy przekonani, że przyszły rok będzie rokiem odbicia, jeśli chodzi o nasze wyniki i sytuację - powiedział prezes Wons.

K.J.