przedsiębiorstwa na inwestycje. Innymi słowy, niższa wydajność przy
wysokim tempie wzrostu płac, hamuje decydentów z banku centralnego do
obniżania stóp procentowych.
Nic dziwnego, że obecnie nie oczekuje się, by w czasie najbliższego
posiedzenia FOMC miało dojść do zmiany wysokości stóp procentowych. Ze
względu na niski wzrost gospodarczy pewnie wielu chciałoby zobaczyć niższe
stopy. Nie wydaje się, by były na to w tej chwili jakieś szanse. Ocena
gospodarki sporządzona przez Fed jasno wskazuje, że priorytetem w
prowadzeniu polityki monetarnej pozostaną procesy inflacyjne, a te jak
wiemy cały czas są zagrożeniem. Fed pozostaje zdania, że gospodarka nie
jest wprawdzie w rozkwicie, ale jakoś sobie radzi i nie ma potrzeba
wspomagania pieniężnego, zwłaszcza gdy groziłoby to wzrostem inflacji.
Poziom rynkowych stóp procentowych wskazuje, że zmiana wysokości stóp
procentowych nie jest w najbliższych miesiącach oczekiwana.
Takie podejście jest piętnowane przez część amerykańskich ekonomistów,
którzy podkreślają, że Fed niedoszacowuje negatywnego wpływu osłabienia na
rynku nieruchomości na całą gospodarkę. Zdaniem przedstawicieli Fed
problemy rynku nieruchomości pozostają odseparowane od reszty gospodarki.
Ich zdaniem nie widać sygnałów, by rynek nieruchomości swoim osłabienie
negatywnie wpływał na pozostałe gałęzie na liczby miejsc pracy w sektorze
pozarolniczym. Po środowych danych o liczbie planowanych zwolnień (wzrost
w stosunku do wielkości z roku ubiegłego) oraz niższej od oczekiwań
wartości zmiany liczby miejsc pracy w sektorze prywatnym będącej
składnikiem raportu ADP, wiadomo było, że oficjalna prognoza dotycząca
piątkowego raportu może okazać się zawyżona. Aukcje derywatów
ekonomicznych sugerowały, że rynek oczekuje danych nieco słabszych i takie
faktycznie się pokazały.
W kwietniu pojawiło się 88 tys. miejsc pracy, czyli o połowę mniej niż w
marcu. Czy to już widać pierwsze oznaki osłabienia na rynku pracy? Nie
jest to wykluczone. Tym bardziej, że należy pamiętać, że mówimy tu o
danych wyrównywanych sezonowo. Wzrost w marcu wynikał m.in. z tego, że ten
miesiąc był szczególnie ciepły, co podbiło czynnik sezonowy. Teraz
będziemy mieli miesiące, gdzie zwyczajowo zatrudnienie rośnie, a więc
czynnik sezonowy będzie działał na dane niekorzystnie. Zwłaszcza, gdy
dotyczy to sektorów, gdzie zatrudnienie podlega wahaniom, jak choćby
budownictwa.
W związku z tym, w najbliższych miesiącach czekają nas raczej słabsze
publikacje dotyczące wzrostu liczby miejsc pracy. Dodajmy do tego
obserwowany spadek zatrudnienia nie tylko w branży budowlanej, ale także w
sieciach handlowych. Spada zatrudnienie choćby w punktach sprzedaży
artykułów wyposażenia wnętrz. Mamy pierwsze sygnały słabnącej wielkości
popytu konsumpcyjnego - filaru wzrostu gospodarczego.
Wydaje się, że podstawowe pytanie brzmi, w jakim stopniu, a nie czy w
ogóle, problemy z rynku nieruchomości przeniosą się na całość gospodarki
amerykańskiej? Tym bardziej, że jest to jeden z dwóch najważniejszych
negatywnych czynników. Nie wolno zapominać, że drugim są ponownie rosnące
ceny paliw. Oba mają negatywny wpływ na poziom popytu konsumpcyjnego, a
więc i potencjalnie stają się balastem wzrostu PKB.
Mimo poważnych zagrożeń, jakie mogą się pojawić, rynek akcji wydaje się
być przekonany, czarne scenariusze się nie zrealizują. Wprawdzie teraz
jest jeszcze za wcześnie, by być przekonanym, czy gospodarka USA wpadnie w
poważniejsze tarapaty, to jednak ostatnie dane raczej ten scenariusz
przybliżają, niż oddalają. Tym samym należy przyjąć, że ryzyko inwestycji
w akcje rośnie, co powinno mieć swoje odzwierciedlenie w wycenie tychże
akcji. Tymczasem rosnące do rekordowych poziomów wartości indeksów wydają
się dyskontować świetlaną przyszłość. Kupujący w pewnym sensie negują
możliwość wystąpienia zagrożenia. Można przypuszczać, że jest to jeden z
sygnałów, że rynkiem akcji w coraz większym stopniu zaczynają kierować
emocje, co tym bardziej zwiększa poziom ryzyka obecności na tym rynku. W
przypadku naszego rynku nie jest inaczej. Tu rządzą już właściwie samotnie
fundusze inwestycyjne zasilane kolejnymi wpłatami ich uczestników. Powoli
zaczyna to przypominać bańkę, która w końcu pęknie.
Istnienie wspomnianej wyżej bańki na rynku funduszy inwestycyjnych w
Polsce jest w pełni uświadomiona wśród naszych zarządzających i
analityków. To właśnie ta kruchość zwyżki sprawia, że mimo utrzymywania
się cen przy szczytach, cały czas przeważają nastroje pesymistyczne, a co
sprytniejsi starają się złapać szczyt. Było to już tu wielokrotnie
sygnalizowane i sytuacja w cale nie ulega zmianie. Baza jest ujemna w
stopniu większym niż by to wynikało z wartości planowanych do wypłaty
dywidend, Wigometr przyjął wartość -60 pkt., a wśród ankietowanych NIKT
nie spodziewa się wzrostu wartości indeksu (o ile dane na stronie GPW są
prawidłowe). To wszystko ma mienie spadać, gdy w końcu inwestorzy
grający na spadek cen w końcu dadzą za wygraną. Kolejne wzrosty o 20-30
pkt. tego nie wywołają. To musi być spory ruch cen, nawet jednorazowy,
który spłoszy obecnie odważnych.
Kamil Jaros