Okazało się, że sprzedaż w sklepach (otwartych minimum rok) należących do
ponad 50 sieci handlowych spadła w kwietniu o 2,4%. To był zdecydowanie
słaby wynik - najsłabszy od roku 1970, gdy te dano zaczęto zbierać.
Największa sieć sprzedaży detalicznej Wal-Mart zanotowała spadek sprzedaży
o 3,5%, co było wynikiem dużo gorszym, od i tak marnej prognozy mówiącej o
możliwym spadku o 2%. Powody? Podaje się najczęściej dwa czynniki główne -
gorszą pogodę oraz fakt, że zakupy świąteczne były dokonywane jeszcze w
marcu, a więc spadek w kwietniu musiał nastąpić. Niby musiał, choć
przecież nie pierwszy raz zakupy świąteczne dokonywane były w marcu, a
jednak takiego spadku wcześniej nie zanotowano.
Słabość sprzedaży detalicznej jest potwierdzeniem (już w faktach, a nie
tylko w prognozach), że wzrost konsumpcji o prawie 4% w I kw. nie ma szans
na powtórzenie. Już teraz prognozuje się, że wielkość konsumpcji wzrośnie
mniej więcej o połowę wolniej. Jakie to może mieć konsekwencje? Wg
wstępnych danych PKB wzrósł o 1,3%. Głównym czynnikiem tej zwyżki był
właśnie wzrost wielkości konsumpcji, który dodał zwyżce PKB 2,5 pkt
procentowego. W kolejnych kwartałach już takiej dużej pomocy nie będzie.
To zresztą nie jest jedyny problem.
Trzeba bowiem sobie uświadomić, że niktowego deficytu w bilansie handlowym, który wzrósł
o 10% i był wyższy od prognoz o 5%. Pojawiły się także dane o zmianie
wielkości zapasów przedsiębiorstw. Zamiast wzrostu o 0,2% zanotowano
spadek o 0,1%. Obie wielkości sprawiają, że obecne oceny faktycznej
dynamiki PKB oscylują między 0,5-1,0%. Przypomnę, że mówimy tu o wzroście
w skali roku. Faktycznie więc wzrost w I kw. wyniósł ok. 0,1-0,2%. Biorąc
pod uwagę czynniki losowe, czy problemy ze zbieraniem danych może się
nawet okazać, że wzrostu w ogóle nie było.
Nie patrzmy jednak zbyt pesymistycznie. Były w tym tygodniu i jaśniejsze
punkty. Jednym z nich była niższa od prognoz dynamika cen produkcji
sprzedanej. Wskaźnik PPI core opublikowany w piątek pokazał, że ceny
producentów (nie licząc żywności i energii) nie wzrosły. Rynek odebrał to
jako sygnał wyhamowania tendencji inflacyjnych, co miało być podstawą do
kolejnych zakupów akcji. Trudno mi się z taką interpretacją zgodzić. Co do
zakupów to trudno dyskutować, bo one po prostu są i ceny rosną - popyt
nadal ma przewagę. Niemniej pobudzanie nadziei na spadek inflacji tylko na
bazie wskaźnika PPI jest dość ryzykowne. Jest to jeden z czynników, ale
przecież nie decydujący. Inna sprawa, że to przywiązanie inwestorów do
wartości PPI jest zaskakujące. Nikt już nie pamięta sytuacji, gdy wyższe
od prognoz wartości PPI były zbywane przez rynek, który ciągle
przypominał, że dla Fed to nie PPI jest główna miarą inflacji. Tym
bardziej, że nie wszystkie zmiany cen producentów przekładają się na
zmianę cen dóbr konsumpcyjnych.
Innym pocieszeniem inwestorów są oczekiwania analityków, że mimo słabego
wzrostu PKB w I kw. kolejne będą już nieco lepsze. Nawet mimo mniejszej
dynamiki wzrostu wielkości konsumpcji. Oczekuje się, że PKB w kolejnych
kwartałach ma już wzrastać z dynamiką zbliżoną do średniej, czyli
dochodzić do 3% w skali roku. Ten wzrost ma wynikać z poprawy sytuacji
przedsiębiorstw i ich zwiększonej chęci inwestowania oraz polepszenia
sytuacji w bilansie handlowym (m.in. właśnie ze względu na spadającą
wielkość popytu wewnętrznego). Czy takie prognozy są realne? Zdaniem
byłego szefa Fed Alana Greenspana nadal ryzyko recesji jest bliskie jednej
trzeciej. Ciągle niewiadomą pozostaje sytuacja na rynku nieruchomości. W
tek chwili trudno tam mówić o poważniejszej poprawie. Osiągnięcie
trzyprocentowego wzrostu byłoby dużym sukcesem.
Trzeba pamiętać, że sytuacja w USA jest jednym z poważnych czynników
wspierających, bądź nie, proces carry trade. Jeśli USA popadnie w
poważniejsze tarapaty szybko to może się odbić na notowaniach nie tylko
dolara, ale i jena. Umocnienie się japońskiej waluty to poważne zagrożenie
już nie tylko dla rynków wschodzących. Skalę ryzyka pokazał początek
tygodnia, gdy jedynie wypowiedź szefa niemieckiego ministerstwa finansów
(jego zdaniem jen wszedł na ścieżkę trwałego umacniania się) spowodowała
poważny ruch na rynkach akcji na całym świecie oraz na notowaniach walut.
To wtedy właśnie rozpoczęła się korekta na rynku złotego, a jak wiadomo
słabszy złoty zdecydowanie utrudnia sytuację polskim bykom, a ułatwia
niedźwiedziom, co było widać w czwartek i w piątek na parkiecie w
Warszawie.
Nowy tydzień zapowiada się nie mniej ciekawie. Ponownie zostaniemy
zasypani ważnymi danymi dotyczącymi gospodarek polskiej, strefy euro i
amerykańskiej. Głównymi wydarzeniami będą zapewne publikacje wskaźników
cen towarów konsumpcyjnych, ale błędem byłoby ograniczać uwagę jedynie do
tych wielkości. Emocji raczej nie zabraknie.
Nie tylko dane makroekonomiczne były parcia i jedno z nich
(pierwsze, dla najszybszych graczy) zostało w piątek przełamane, ale mimo
to w drugiej części sesji udało się popytowi wyciągnąć ceny nad jego
poziom ( Wykres_2.gif ). W efekcie zostaliśmy pozostawieni w sytuacji, gdy
nadal możliwy jest wzrost cen. Na razie nie było zamknięcia notowań pod
poziomem wsparcia. Czy jest on możliwy? Teraz wszystko jest możliwe.
Ujawniony w czwartek i piątek poziom emocji graczy jest tak duży, że
należy spodziewać się ruchu w każda stronę. Ruchu, który nie musi być
wcale mały, jak pokazała piątkowa sesja. Czy warto się szarpać z rynkiem w
takiej sytuacji? Niech każdy odpowie sobie sam. Moim zdaniem warto się
zastanowić nad pozostaniem poza rynkiem.
Kamil Jaros