Mając na uwadze to, o czym wcześniej mówiłem, że w przypadku polskich banków trzeba uwzględnić takie czynniki, jak wolniejszy wzrost sektora bankowego, kłopoty TFI itd.
Warto też zastanowić się, czy kupić już dziś, czy jeszcze miesiąc odczekać, bo może wtedy będzie taniej. Można powiedzieć, że dzisiejszą cenę kształtuje oczekiwanie przyszłego zysku i to, ile za te zyski jesteśmy w stanie zapłacić, biorąc pod uwagę nastawienie rynku. Podobnie będzie z ceną za miesiąc. Wracając do problemu, jak prognozować ceny, należy się zastanowić, czym rynek będzie żył za miesiąc. Jakich będzie oczekiwał zysków i ile będzie chciał za nie zapłacić.
Jeśli oczekiwania wobec naszych banków wciąż będą niskie, a koniunktura w sektorze bankowym na świecie się odwróci, to jaki to będzie miało wpływ na polskie banki? Mówimy o tym, że ceny akcji na świecie będą rosły, a perspektywy fundamentalne naszych banków się nie zmienią, bo nie będzie takiego powodu.
Trudno jedno oderwać od drugiego. Nie wiążę niskich wycen akcji polskich banków ze spadkami cen akcji banków na Zachodzie. Biorę pod uwagę to, co ogólnie wpłynęło na spadki cen akcji, czyli obawy o światową gospodarkę - w związku co prawda z sytuacją zagranicznych banków, ale rzutującą na całą gospodarkę. W związku z tym w momencie, w którym polepszą się oceny światowej gospodarki, wzrosną również kursy akcji na całym świecie. W ślad za nimi będą mogły rosnąć kursy polskich banków, bo lepsze będą perspektywy dla wzrostu aktywów polskich funduszy inwestycyjnych i zmniejszą się czynniki ryzyka dla polskiej gospodarki. Wcześniej jednak prawdopodobny jest okres kompletnego pesymizmu. Być może w przypadku niektórych zagranicznych banków takie pesymistyczne poziomy zostały już osiągnięte.
Co Pan myśli o tezie, że załamanie na rynkach finansowych nastąpiło w oderwaniu od gospodarki i dopiero teraz ma swoje gospodarcze konsekwencje? Wcześniej wszyscy wierzyli, że to nie ma wpływu na gospodarkę.
Dodałbym coś takiego - od dwóch, trzech lat mówiło się o ryzyku związanym z kredytami hipotecznymi i ich wpływie na amerykańską gospodarkę. Miano wtedy na myśli coś innego, a mianowicie to, że wyższe stopy spowodują zmniejszenie "lewarowania", które uprzednio napędzało konsumpcję i gospodarkę Stanów Zjednoczonych, a przez nią gospodarkę całego świata. Były obawy, że w trakcie podnoszenia stóp uderzy to w gospodarkę i na tej podstawie budowano scenariusze, które się jednak nie chciały sprawdzać.
W końcu jednak te hipoteki nas dopadły, choć od innej strony niż myśleliśmy. Niemniej ogólna konstatacja była słuszna, że od jednego czynnika mocno zależała światowa gospodarka i wpływ hipotek amerykańskich był analizowany.
Pojawiają się głosy, że kursy banków w USA mogą spaść jeszcze o połowę, bo transakcja kupna Bear Stearns pokazała, że są wyceniane nieadekwatnie do swojej wartości. Czy należy do tego podchodzić jako rzeczy bardzo prawdopodobnej, czy raczej z dużą dozą rezerwy i spokoju?
Myślę, że ważniejsza jest próba odgadnięcia, jaka będzie kondycja banków, która oczywiście w pewnym stopniu zależeć będzie od psychologii rynku, bo żaden bank nie jest w stanie wytrzymać sytuacji, gdy wszyscy mówią, że jest niewypłacalny. Wtedy naprawdę staje się niewypłacalny. Mam jednak za małą wiedzę na ten temat, bym mógł się wypowiadać.
Jakie jest jednak Pańskie odczucie?
Dla mnie ważniejsze jest wyciągnięcie jednego, dosyć banalnego, wniosku, że ryzyka nie da się uniknąć. Gdy udzielamy kredytu nie da się uniknąć ryzyka, że może nie zostać spłacony. Inżynieria finansowa tego nie zmieni, bo tego czynnika nie da się wyeliminować. Tak samo nie da się wyeliminować ryzyka związanego z posiadaniem akcji. Boleśnie przekonali się o tym ci, którzy w 2007 r. kupowali fundusze akcji, patrząc wyłącznie na wysokie stopy zwrotu w przeszłości bez zastanowienia nad ryzykiem.
Szczęśliwie o ryzyku walutowym nie przekonali się wszyscy, którzy wzięli kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. Teraz mogą z góry patrzeć na tych, którzy ostrzegali ich przed ryzykiem walutowym. Biorąc "frankowy" kredyt warto jednak zawsze zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście nie do pomyślenia jest osłabienie złotego wobec franka, np. w takim stopniu, w jakim osłabił się dolar wobec euro.
Jakie to miałoby konsekwencje? Korelacja koszyka euro/dolar do złotego jest bliska 100 proc. Jeśli jednak nastąpi odwrócenie trendu na EUR/USD, to jak to wpłynie na kondycję banków?
Wiele osób zaciągało kredyty we frankach, bo nie było ich stać na kredyty w złotych. Obawiam się, że wielu klientów banków nie jest przygotowanych na ewentualne osłabienie złotego.
Czy rosnące ryzyko osłabienia złotego może spowodować niższą wycenę banków?
Tak. Zwłaszcza inwestorzy zagraniczni mogą patrzeć w ten sposób, bo mają doświadczenie z innych rynków, na których osłabienie lokalnej waluty powodowało problemy banków ze ściągalnością kredytów denominowanych w obcej walucie.
Czyli jeśli kiedyś trend na złotym się odwróci, to będzie to miało wpływ na postrzeganie akcji polskich banków...
Będzie miało negatywny wpływ na ocenę akcji tych banków, które miały dużą akcję kredytową w walutach obcych.
Wspomniał Pan, że w zeszłym roku duża część zysków zależała od sprzedaży jednostek TFI. Co w tym roku może przejąć ciężar wypracowania tych zysków?
Mogą to być trzy rzeczy. Sam wynik odsetkowy ze względu na wzrost wolumenu, który utrzymuje się na wysokim poziomie również dzięki temu, że pieniądze odpłynęły z funduszy w stronę depozytów. Dlatego nawet przy niższych marżach większe wolumeny będą ciągnąć w górę wynik odsetkowy.
Na wynik prowizyjny korzystnie wpływać będą dwie grupy przychodów. Pierwsze to ubezpieczenia, bo bancassurance nareszcie się rozwija. Produkty inwestycyjne zapakowane w formułę polisy na życie mogą być sprzedawane jako alternatywa dla funduszy inwestycyjnych, a oprócz tego banki sprzedają coraz więcej produktów ochronnych.
Druga grupa to karty kredytowe, których rozwój obserwujemy od jakiegoś czasu. Teraz będzie rosło wykorzystanie tych produktów. To zaowocuje większymi prowizjami z tego tytułu. Ludzie są już przyzwyczajeni do korzystania z kart debetowych. Obecnie nawet za niewielkie zakupy nią płacimy. Banki będą starały się przekonać klientów, żeby korzystali z kart kredytowych, na których marże bankowe (opłaty interchange) są dużo wyższe niż w przypadku kart debetowych.
Czy przy tych założeniach dochody banków mają szansę rosnąć szybciej niż koszty? Bo IV kwartał pokazał, że koszty mocno idą w górę.
Wzrost kosztów w IV kwartale 2007 r. w przypadku banków ma częściowo charakter sezonowy (w IV kwartale koszty rosną szybciej niż w innych kwartałach). Myślę jednak, że w tym roku koszty wzrosną w tym samym stopniu co przychody.
Czyli pod względem zysków banki wyjdą na zero?
Równomierny (procentowo) wzrost kosztów i dochodów dałby wzrost zysku, ale zakładam, że zwiększą się odpisy. Tak więc rzeczywiście neutralnym scenariuszem jest brak wzrostu zysków.
Czy obecne wyceny dobrze odzwierciedlają prognozy zysków dla banków, podchodzą z rezerwą a może są zbyt wysokie?
Bardziej szczegółowo odnoszę się do tego w analizach dla pojedynczych banków. Ogólnie mówiąc mam wrażenie, że obecnie wyceny dobrze oddają perspektywy polskich banków. Ale jak mówiliśmy, możliwy jest okres niedowartościowania.
Czyli czas na kupowanie banków dopiero przyjdzie?
To zależy, jaką kto ma naturę inwestycyjną. Czy wystarczy mu, że kupuje towar po uczciwej cenie, czy woli czekać na moment wyprzedaży, swoistej promocji akcji (śmiech).
Lubi Pan okresy na giełdzie, gdy jest pole do wykazania się wiedzą, intuicją, doświadczeniem? Takie sytuacje jak obecna dają ku temu okazję.
W każdym momencie można się wykazać, bo nawet jeśli trend jest ustalony, możnaZ trzech powodów czuję się dobrze w takim momencie, jak teraz. Po pierwsze, przygodę z rynkiem akcji zacząłem pod koniec 1993 roku i szybko przeżyłem załamanie na giełdzie. To mnie w jakiś sposób doświadczyło i patrzę na rynek może bardziej pesymistycznie. Stąd takie momenty giełdowego otrzeźwienia nie są dla mnie wielkim szokiem. Po drugie, nie lubię momentów, kiedy zapominamy o ryzyku. A po trzecie, moja fascynacja rynkami kapitałowymi jest bardziej intelektualna niż merkantylna. Nie podchodzę do giełdy jak do miejsca, gdzie można zarobić, a uważam ją za kwintesencję wolnego rynku, gdzie człowiek szuka kapitału, zdobywa go i dzięki temu coś powstaje. Z tego powodu lubię traktować giełdę jak zadanie do rozwiązania.
Jedna z większych optymistek na Wall Street, Abby Cohen, straciła ostatnio posadę głównego stratega w Goldman Sachs.
To być może jest dobry sygnał dla rynku, jeśli optymiści są źle postrzegani.
Takie zwroty na rynku są naturalną okazją do promowania rynkowych guru. Nie przychodzi czasem Panu do głowy myśl - szkoda, że nie wydałem kilka miesięcy temu ostrej rekomendacji: sprzedawaj banki?
Cały czas żałuję, że nie wydałem jakiejś rekomendacji.
Ale ta byłaby spektakularna i bardzo zauważalna na rynku...
Powiedziałbym tylko coś takiego. Po pierwsze - pytanie, czy do tak kontrowersyjnej opinii udałoby się przekonać inwestorów, dla których pracuję. Bo co z tego, że miałbym rację, jeśli bym ich nie przekonał. Pozostałaby tylko satysfakcja.
Po drugie - odpowiadając pół żartem, pół serio - pamiętajmy o nastawieniu prezesa Ludwika Sobolewskiego do pesymistów, ostro formułujących swoje opinie. Cieszę się więc, że takiej pesymistycznej prognozy nie miałem, bo być może byłbym na czarnej liście (śmiech). Dodam, że prognoz dotyczących całego rynku, zwłaszcza tych wyrażonych w styczniu 2007 r., nie muszę się wstydzić.
Dziękujemy za rozmowę.
fot. M. Pstrągowska
Andrzej Powierża, starszy analityk domu maklerskiego Banku Handlowego
Lat 34. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Od roku posiada również tytuł doktora prawa tej uczelni - specjalizacja prawo cywilne. Co spowodowało, że prawnik zajął się rynkiem kapitałowym? Odpowiedź na to pytanie zawiera się w dwóch słowach: fascynacja giełdą. To wystarczyło, aby wraz z grupą znajomych udał się na kurs na doradcę inwestycyjnego. W 1997 roku zdał wymagane egzaminy i otrzymał licencję. Pierwszą pracę związaną z rynkiem kapitałowym rozpoczął w 1998 r. w czeskiej firmie Expandia Finance. Tam też dostał zadanie, które ukierunkowało jego dalszy rozwój zawodowy - miał dokonać analizy Banku Ochrony Środowiska. Od tej pory sektor bankowy stał się głównym polem zawodowych zainteresowań. Kolejną pracę podjął w 1999 roku w biurze maklerskim Wood & Company. Tam również był analitykiem. W latach 2002-2005 swoją wiedzę i umiejętności wykorzystywał, pracując dla DI BRE Banku. Później na ponad dwa lata roku trafił do działu analiz BDM PKO BP, którym dowodził przez ponad półtora roku. Od 2007 roku pracuje w domu maklerskim Banku Handlowego. Pozostaje jednym z najbardziej znanych i docenianych analityków sektora bankowego w Polsce.