USA ma się źle. Co gorsza, pokazał, że ta zła sytuacja się pogłębia. Nie
są to dobre wiadomości, ale przyznajmy, że nie ma tu niczego
zaskakującego. Liczba miejsc pracy w sektorze pozarolniczym spadła o 84
tys., a stopa bezrobocia wzrosła do 6,1 proc. Tak, stopa bezrobocia jest
najwyższa od prawie 5 lat. Zapytam zatem jeszcze raz? Czy ktoś jest tym
zaskoczony? Po pierwsze, spadek liczby miejsc pracy był oczekiwany. Przez
sporą grupę analityków w jeszcze większej skali. Po prawdzie to ich
prognozy się sprawdziły, bo dokonano negatywnej rewizji danych za
poprzednie miesiące. Okazuje się, że po tej korekcie czerwcowy spadek
zatrudnienia przekroczył 100 tys. etatów. Co do stopy bezrobocia. No cóż,
przyznaję, że ta statystyka jest tu mniej wiarygodna, o czym wspominałem
już jakiś czas temu. Zatem skoki procentów nie szczególnie mnie zajmują.
Wydaje mi się, że śledzić warto "pejrolsy". Jest też inna przyczyna, dla
której wyższa stopa bezrobocia ma w tym wypadku nieco mniejszą wagę. Jak
zapewne wszyscy pamiętamy, parę tygodni temu podjęto decyzję o
przedłużeniu okresu z prawe do otrzymywania zasiłku dla bezrobotnych. By
ten zasiłek otrzymywać, należy być "osobą szukającą pracy". Stąd
przypuszczenie, że liczbę bezrobotnych szukających pracy (a ci są brani do
statystyki przy obliczaniu stopy bezrobocia) powiększyła grupa osób, które
tak by się nie określiły w ankietach sporządzanych przez BLS, co wpłynęło yczyny. Dane nie były tragiczne. Te najprawdopodobniej
dopiero nadejdą. Rynek pracy ma się źle, a jego pogarszanie niestety może
mieć fatalne skutki dla sytuacji makroekonomiczne. Już w tej chwili
rozważa się możliwość, że w III kw. 2008 roku realna konsumpcja Amerykanów
spadnie, co nie miało miejsca od czasu osłabienia na początku tak 90-tych.
Dane z rynku pracy wpisują się w niemiły obrazek wskazujący wyraźnie, że
wyskok PKB w II kw. miał jednorazowy charakter i zdecydowanie nie powinien
być odbierany jako sygnał poprawy sytuacji. W II kw. szczególnie mocno
dynamice wzrostu gospodarczego pomogła sytuacja w handlu zagraniczny. Ten
kwartał, oraz następne, już prawdopodobnie aż tak dobry pod tym względem
nie będzie. Świat spowalnia swój wzrost, co zmniejszy popyt na
amerykańskie produkty, które zresztą ponownie drożeją pod wpływem zmian
wartości dolara.
Piątkowy raport daje także inne wnioski. Kto jeszcze wątpi w to, że
gospodarka amerykańska jest w recesji niech porówna wielkość zatrudnienia
rok do roku oraz zmianę stopy bezrobocia w relacji z jej wielkością sprzed
roku. Mamy bowiem spadek zatrudnienia w skali roku, co miało miejsce
ostatnio w trakcie recesji wywołanej pęknięciem bańki spekulacyjnej.
Tymczasem stopa bezrobocia wzrosła w ciągu roku o ponad 1 pkt. procentowy
(wzrosła znacznie mocniej, ale już przekroczenie tej bariery jest
wymowne). Podobna dynamika pogarszania się sytuacji na rynku pracy miała
miejsce w czasie obu ostatnich recesji, a więc na początku lat 90-tych i
10 lat później.
Sytuacja makroekonomiczna zatem się pogarsza, ale na rynku długu
amerykańskiego mamy spory popyt. W ciągu tygodnia rentowność amerykańskich
papierów skarbowych ponownie spadła. Wyjątkiem był piątek, gdy po
początkowym spadku, rentowność nieco wzrosła. Sytuacja na rynku długu, gdy
rynek akcji słabnie, przypomina ucieczkę kapitału w bezpieczne miejsce. Na
ile bezpieczne? Czy ktoś obecnie kupujący skarbowe papiery rządu USA jest
w stanie ogarnąć ryzyko związek z ich możliwą deprecjacją? Nie twierdzę,
że Ameryka przestanie spłacać swoje długi, bo nawet trudno sobie
wyobrazić, co musiałoby się wtedy dziać. Problem polega jednak na tym, że
rząd amerykański powoli obarczany jest obowiązkiem brania na siebie
ryzyka, jakie przekracza możliwości podmiotów prywatnych, albo po prostu,
które nie są nim zainteresowane.
Tu wkraczamy w drugi temat dzisiejszego opracowania. W piątek popołudniu,
a także i wczoraj pojawiły się informacje, że Sekretarz Skarbu jest
zdecydowany podjąć działania mające na celu dokapitalizowanie Freddie Mac
i Fannie Mae. Nie będzie to wprawdzie (wg obecnego stanu wiedzy) proste
przejęcie nowej emisji akcji, gdyż władze wiją się jak piskorz, by nie
uruchomić procesu nacjonalizacyjnego. Zatem będziemy mieli do czynienia z
zastrzykiem kapitału w sposób pośredni (nie jednorazowo, ale kwartalnie
przez gwarantowanie pokrycia strat spółek) oraz przejęciem władzy nad
spółkami. Nie jest to więc proste przejęcie podmiotów przez rząd, ale
zawieszenie praw właścicielskich nad spółkami. Zawieszenie, a więc
istnieje możliwość wycofania się rządu.
Z jednej strony mamy więc przynajmniej potencjalną możliwość wycofania się
rządu i powrotu spółek na łono kapitału prywatnego, a z drugiej ochronę
aktywów i pasywów obu spółek przez środki państwowe. Ma to poprawić
wiarygodność bliźniaków na rynku finansowym. Efektem tego, jeśli te
informacje się sprawdzą, a wiele na to wskazuje, papiery będące aktywami
spółek wpływają na sytuację finansową rządu. Te posunięcie z pewnością
pomoże w emisji pramy więc potencjalne wydatki związane z możliwymi upadkami banków oraz
potencjalne wydatki związane z możliwą potrzebą dofinansowania
hipotecznych bliźniaków. W tym samym czasie słyszymy nawoływania Billa
Grossa z PIMCo, by rząd federalny wyasygnował kolejne miliardy dolarów na
skup przecenianych aktywów w celu ratowania rynków. Innymi słowy zadaniem
rządu ma być rozdysponowanie ryzyka podjętego przez niewielką część
inwestorów na całą amerykańską populację płacą podatki. Znamienne jest to,
że mowa tu o aktywach dłużnych, a więc także w posiadaniu wspomnianego
PIMCo.
Jak już wspominałem, na razie mamy na rynku obligacji amerykańskich hossę.
Rentowności ponownie są niezwykle niskie. Tymczasem na rynku kredytów
hipoteczny już tak różowo nie jest. Tu koszt kredytu 30-letniego od
dłuższego czasu jest wyższy od 6 proc. Można się tylko domyślać, jak się
to będzie zmieniać, jeśli ceny obligacji zaczną spadać, a ich rentowność
wzrastać. Podniesie się kosztu kredytów hipotecznych oczywiście przerzuci
się na poziom popytu na rynku nieruchomości, a ten na poziom cen tychże
nieruchomości. Zagrożenie wzrostem rentowności papierów skarbowych jest
spore i z każdą decyzją o zaangażowaniu środków federalnych większe. Z
jednej bowiem strony wymaga się od rządu wydatków, a z drugiej ten rząd
musi na te wydatki zdobyć środki. Wyższe podatki i wzrost długu. Co jest
lepsze? Ciekawe w tym wszystkim jest to, że bessa na rynku akcji na dobre
się jeszcze nie zaczęła. Na razie mamy za sobą jej wstępny etap. Na razie
nie widać na horyzoncie czynników, które w dłuższym okresie miałyby
poprawić sytuację.
Kamil Jaros