Choć w Polsce nie ma euro, nie do końca strzeże nas to przed kolosalnymi turbulencjami, gdyby jeden z członków strefy euro ogłosił upadłość. Będąc w Unii Europejskiej, jesteśmy przecież powiązani z krajami strefy choćby z uwagi na wymianę handlową.
Wiele zależy od startu
Jeszcze cztery lata temu w Polsce nie brakowało zwolenników przyjęcia unijnej waluty. Co by było, gdybyśmy już mieli u siebie unijną walutę?
Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao, uzależnia odpowiedź na to pytanie od hipotetycznego momentu przystąpienia do strefy euro.
– Pecha miała Słowacja – mówi Mrowiec. – Po wprowadzeniu kompleksowych reform dotyczących rynku pracy, ubezpieczeń społecznych, podatków i innych, nakierowanych na poprawę konkurencyjności gospodarki, i po przyciągnięciu licznych inwestycji zagranicznych, pośrednio potwierdzających skuteczność reform, Słowacja przyjęła wspólną walutę po kursie analogicznym do naszego 3,20 zł za euro z lata 2008 r. Z drugiej strony eksperci zaznaczają, że gospodarka słowacka jest dużo bardziej otwarta od polskiej (udział eksportu w PKB przekracza 80 proc., podczas gdy w naszym kraju kształtuje się na poziomie ok. 40 proc.). Gdyby porównać sytuację gospodarki słowackiej z gospodarką czeską, która jest w równym stopniu uzależniona od eksportu, ale zachowała płynny kurs walutowy, to teza o istotnym, negatywnym wpływie usztywnienia kursu słowackiej korony na gospodarkę nie zyskuje zdecydowanego potwierdzenia w danych.
W tym czasie wszystkie waluty krajów Europy Środkowej były bardzo silne. Wydawało się, że hossa nie będzie miała końca, a waluty naszego regionu będą się tylko umacniać.