Czy gwałtowna przecena akcji i deprecjacja euro, do których doszło po konferencji prezesa EBC Mario Draghiego, to wynik rozczarowania tym, że wykluczył on ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE)?
Nie jestem pewien, czy Draghi to wykluczył. Gdybyśmy mieli brać jego słowa dosłownie, wychodziłoby na to, że Rada Zarządzająca nawet nie dyskutowała na temat programu QE czy choćby ustalenia kwoty, jaką jest skłonna przeznaczyć na skup obligacji skarbowych. A mnie ciężko w to uwierzyć, że takich dyskusji nie było. Jeśli to prawda, to Rada Zarządzająca nie wykonuje swojej pracy – bo powinna rozważać wszystkie opcje, choćby po to, aby je wykluczyć.
Może Draghi wie, że nie uzyska poparcia dla QE, choćby Niemców i Austriaków. Na konferencji prasowej przyznał przecież, że nawet decyzja Rady w sprawie obniżki stóp procentowych nie była jednogłośna.
Ale przynajmniej o obniżkach stóp procentowych rozmawiano. Dlatego sądzę, że QE też jest wciąż brane pod uwagę, tyle że Draghi nie chce tego powiedzieć. Być może obawia się, że na rynkach odebrano by to jako zapowiedź, że QE jest już przesądzone. I ma w tym trochę racji, bo niestety w ostatnich latach stało się tradycją, że banki centralne sygnalizują z wyprzedzeniem swoje decyzje. EBC sądzi więc teraz, że musi traktować inwestorów jak dzieci, którym nie można powiedzieć prawdy.
Zgadza się pan, że dodruk pieniądza byłby jedynym skutecznym sposobem na złagodzenie kryzysu?