Co skłoniło wieloletniego nadzorcę rynku do spróbowania sił „po drugiej stronie" barykady, w roli szefa domu maklerskiego?
Od kilku lat jestem partnerem PwC i pomagam firmie w segmencie rynku kapitałowego. Było dla mnie pewnym paradoksem, że przez długi czas pracujemy z konkretnymi podmiotami, przygotowując je od różnych stron do transakcji, po czym – gdy dochodzi do jakiejkolwiek operacji, która wymaga zaangażowania podmiotu posiadającego zezwolenie maklerskie, potrzebujemy uczestnictwa innego podmiotu.
Bynajmniej nie chodzi tu tylko o wprowadzanie spółek na parkiet, ale rozmaite emisje połączeniowe, działalność dotyczącą doradztwa w dziedzinie fuzji i przejęć czy optymalizacji struktury kapitałowej. Okazywało się niejednokrotnie, że musimy na chwilę ustępować pola uprawnionym domom maklerskim. Z perspektywy naszych klientów było to po prostu nieefektywne, a z punktu widzenia długofalowej relacji – nie miało sensu.
Mając zezwolenie jesteśmy w stanie zaoferować jako jedyny podmiot na rynku pełen wachlarz usług w zakresie obsługi transakcji na rynku publicznym – doradztwo finansowe, strategiczne i operacyjne, prawne, podatkowe oraz obsługę maklerską. Sprawdzenie się w relacjach biznesowych na rynku, który zna się od podszewki, jest dla mnie ciekawym wyzwaniem.
Rusza pan z ofertą na bardzo konkurencyjnym rynku. Czwarty kwartał pokazał, że biura maklerskie mają problem z zyskownością. Czy jest miejsce dla tak wielu podmiotów?