Na początku tygodnia oprocentowanie obligacji osiągnęło rekordowo niskie poziomy, później część inwestorów zaczęła już realizować zyski, ale rentowność obligacji 10-letnich zakotwiczyła na blisko 3,5 proc., a 2-letnich wynosi niewiele ponad 3 proc.
Ekonomiści przyznają, że gwałtowny wzrost cen polskich papierów wygląda trochę na spekulacyjną bańkę. Zauważają jednak, że spadki rentowności nastąpiły nie tylko w Polsce, ale praktycznie w całej Europie. - W dużym stopniu przyczynił się do tego Bank Japonii, który zapowiedział skup aktywów na ogromną skalę. Od tamtej pory azjatycki kapitał popłynął do wielu krajów Europy, również do tych, których gospodarki zmagają się poważnymi problemami, jak Francja czy Hiszpania. Hiszpańskie rentowności spadły do poziomów widzianych jeszcze zanim agencje ratingowe zaczęły obniżać Hiszpanii ratingi – mówi Piotr Bielski, analityk BZ WBK.
Równie ważne, jak to, ile kapitału płynie do naszych papierów skarbowych jest to, jaki jest to kapitał – długoterminowy czy taki, który przy najbliższej okazji z naszego kraju się wycofa i popłynie gdzie indziej. – Trzeba się liczyć z ryzykiem odpływu. Jeśli ten kapitał potrafił się tak szybko przemieścić w jedną stronę, równie szybko może przesunąć się w drugą – mówi Bielski.
Marcin Mazurek, ekonomista BRE Banku twierdzi jednak, że można przypuszczać, Polskę polubili inwestorzy długoterminowi, którym nie zależy na szybkich zyskach. – Świadczy o tym, że wraz z drożejącym długiem, umacnia się też złoty. To oznacza, że inwestorzy, żeby kupić polskie obligacje, wymieniają najpierw walutę na złotego, a nie pozyskują finansowanie na zakupy na rynku pieniężnym – tłumaczy. Dodaje, że Polska stała się lepiej postrzegana przez zagranicznych inwestorów, przy tym nasze papiery oferują przyzwoitą stopę zwrotu.
Niektórzy ekonomiści ostrzegają jednak, że tym, co może wpłynąć na stabilność naszego długu może być sytuacja w finansach publicznych. Ważną datą będzie 22 kwietnia, kiedy GUS poinformuje, jak wysoki był deficyt w polskich finansach publicznych w minionym roku. Wtedy bowiem okaże się, czy Polska ma szanse na wyjście z unijnej procedury nadmiernego deficytu. Ponieważ przedstawiciele polskiego rządu wielokrotnie uspokajali, że deficyt nie okaże się większy niż 3,5 proc. PKB (tego oczekuje Komisja Europejska), rynek jest przekonany, że nie stanie się inaczej. Jeśli okaże się, że dziura w finansach była większa, może to zachwiać naszą wiarygodnością. Podobnie stanie się, jeśli minister finansów zdecyduje się na nowelizację tegorocznego budżetu.