– Jako TFI jesteśmy zwolennikami rozwiązania, które można porównać do zlecenia stop loss – mówi Jarosław Antonik, członek zarządu KBC TFI. – Do tego stopnia, że oferujemy fundusze, które mają wbudowany taki mechanizm. W naszych funduszach typu CPPI (constant proportion portfolio insurance) maksymalna strata, którą można ponieść w ciągu roku, wynosi 10 proc. zainwestowanego kapitału – tłumaczy.
Uwaga na opóźnienia
Samodzielne stosowanie zleceń stop loss w funduszach jest trudniejsze niż w przypadku gry na foreksie lub inwestowania na giełdzie, dlatego że nie można zautomatyzować ich realizacji. – Przy funduszach trudno o błyskawiczną reakcję, dlatego że wyceny jednostek poznajemy nawet z dwudniowym opóźnieniem. Możemy więc zdecydować o wykonaniu stop lossa w momencie, gdy rynek zaczyna już odbijać – przyznaje Antonik. – Dlatego najlepszym rozwiązaniem dla uczestników funduszy jest moim zdaniem tzw. mentalny stop loss, polegający na tym, że przyjmujemy pewien poziom straty jako graniczny – np. 10 proc. w przypadku funduszu akcji małych i średnich spółek – przy którym robimy przegląd sytuacji na rynku. Staramy się ocenić, czy korekta może przerodzić się w bessę, jakie są perspektywy gospodarcze dla rynku, na którym inwestujemy. Dopiero na tej podstawie decydujemy co dalej – wyjaśnia Antonik.
Skoro loss, to i profit
Wątek rozwija Łukasz Tokarski, doradca inwestycyjny w Superfund TFI. – Jeżeli inwestujemy oszczędności życia, powinniśmy realizować strategię absolutnej stopy zwrotu. W takiej sytuacji stosowanie stop lossów jest jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli natomiast systematycznie odkładamy pewną kwotę, np. na emeryturę, realizacja tego typu strategii nie ma sensu – co jeżeli mamy portfel składający się z kilku funduszy i wycena jednostek każdego z nich daje sygnał do wycofania oszczędności? Czy to znaczy, że powinniśmy przestać w ogóle oszczędzać? – pyta retorycznie Tokarski.
Przyjrzyjmy się więc temu pierwszemu przypadkowi – jednorazowej inwestycji, przy której chcielibyśmy minimalizować stratę. W takiej sytuacji stop loss ma sens pod kilkoma warunkami. – Po pierwsze, musi być odpowiednio głęboki – opiewać na stratę przynajmniej 10 proc. zainwestowanego kapitału. W przypadku osób z długim horyzontem inwestycyjnym, przynajmniej trzyletnim, radziłbym jeszcze więcej, nawet do 20 proc. Przy takiej bowiem stracie mamy większą pewność, że doszło do zmiany trendu, a nie przejściowej korekty. 3 czy 5 proc. nie ma sensu, przede wszystkim dlatego, że gdy się zorientujemy, że tyle straciliśmy, to wycena jednostek, którą poznajemy z opóźnieniem, będzie już w zupełnie innym miejscu. Po drugie, jeżeli ustalamy stop loss, musimy też ustalić jego przeciwieństwo, czyli take profit, odpowiednio wyżej. Relacja take profit do stop loss powinna się kształtować przynajmniej na poziomie 3 do 1 – sugeruje Tokarski.
Dodajmy, że taka strategia ma zastosowanie pod warunkiem, że realizujemy ją z żelazną dyscypliną. – Jeżeli przyjęliśmy, że przy stracie 10 proc. się wycofujemy, zróbmy to naprawdę. Nie czekajmy, aż odbije – podkreśla Tokarski.