To niewiele mniej niż w całym 2007 roku, który dotychczas był rekordowy pod względem wartości wyemitowanych przez te państwa obligacji.
Nowy rekord jest nieunikniony, bo wolumen emisji szybko rośnie. Tylko w lipcu, charakteryzującym się zwykle w związku z okresem urlopowym niskimi obrotami na rynkach finansowych, inwestorzy kupili na rynku pierwotnym ponad 58 mld USD obligacji państw wschodzących (największymi emitentami były Chiny, Brazylia, Korea Płd. i Rosja).
W całym III kwartale ubiegłego roku było to 80 mld USD, a w tym samym okresie rekordowego 2007 r. niespełna 62 mld USD. Głównym czynnikiem zachęcającym do inwestowania w instrumenty dłużne państw wschodzących jest ich wysoka rentowność. Różnica między rentownością tych papierów i amerykańskich obligacji skarbowych, mierzona indeksem EMBI plus, w październiku 2008 r. przekroczyła 8 pkt proc. Choć od tego czasu stabilizacja na światowych rynkach finansowych zbiła ją do około 3,9 pkt proc., wciąż jest to poziom wyższy niż średnia z ostatnich pięciu lat (3,2 pkt proc.).
– Choć spread między rentownością obligacji państw wschodzących i amerykańskich mocno się obniżył, wciąż są one atrakcyjną inwestycją w porównaniu z obligacjami korporacyjnymi – wskazuje Bryan Pascoe, kierujący departamentem obligacji w banku HSBC.Inwestowanie w dług wschodzących gospodarek jest przy tym obecnie bezpieczniejsze niż kiedykolwiek.
– Od kiedy na kwietniowym szczycie G20 uzgodniono dokapitalizowanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, stało się jasne, że rządy państw wschodzących nie przestaną honorować swoich zobowiązań – wyjaśnia Shahin Valee, strateg rynków wschodzących w BNP Paribas. – Takiej gwarancji nie mają nawet obligacje amerykańskie – dodaje.