Starania sekretarza ds. usług finansowych zmierzają ku temu, by akcjonariusze spółek publicznych zachowywali się jak prawdziwi współwłaściciele, a nie jak traderzy, których nie obchodzi długoterminowy los firm. Za kluczowe Myners uznał wprowadzenie przepisów, które umożliwiłyby skupienie praw głosu na walnych zgromadzeniach w rękach tych udziałowców, którzy rzeczywiście chcą wpływać na politykę firmy. – Niektórzy akcjonariusze, którzy nigdy nie głosują, mogliby sprzedać swoje prawa głosu innym, którzy chcą to robić. To wprowadziłoby do głosowania pewną dyscyplinę rynkową. Musiałoby to być ograniczone – powiedzmy, że nie mogłoby wykraczać poza dwa głosy na akcję – te słowa wypowiedziane 9 sierpnia pozostawiły wiele niejasności i wzbudziły spekulacje.

W końcu ubiegłego tygodnia lord Myners doprecyzował, że spółki wyemitowałyby nowe akcje nieme dla wszystkich udziałowców. Jako że byłyby one nieco tańsze, po jakimś czasie skupiliby je w swych rękach inwestorzy finansowi, którzy nie są zainteresowani udziałem w walnych zgromadzeniach akcjonariuszy.

Inne propozycje sekretarza to wynagradzanie dodatkowymi prawami głosu inwestorów, którzy towarzyszą spółce przez pewien dłuższy czas, a także – w odniesieniu do banków – ujawnianie pensji najważniejszych pracowników spoza zarządu.

Przedstawiciele funduszy inwestycyjnych skrytykowali krucjatę lorda Mynersa. – Przez lata walczyliśmy o zasadę jedna akcja – jeden głos, ponieważ był problem z kontrolowaniem akcjonariuszy takich jak rodziny – przypomniał Lindsay Tomlinson, wiceprezes Barclays Global Investors. „the wall street journal”