To początek oświadczenia najbogatszego Islandczyka (na początku 2009 r Forbes oceniał jego majątek na 1 mld dol.), byłego właściciela Landsbanki - największego z trzech, które jesienią 2008 r znacjonalizował islandzki rząd, ratując od bankructwa.

Kaupthing, Landsbanki i Glitnir zaciągały pożyczki na całym świecie i na całym świecie inwestowały. Najwięcej w to co uważane było za najpewniejsze - papiery amerykańskich firm i funduszy. W czasach boomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ta taktyka przynosiła wielkie zyski. Łączny kapitał inwestycyjny trzech banków narósł do 100 mld dol. To prawie 900 proc. rocznego produktu krajowego liczącej 340 tys. mieszkańców Islandii. Spłata ogromnych wierzytelności nie była problemem, dopóki nie tąpnął amerykański rynek finansowy. Domino ruszyło.

Najpierw na początku października 2008 r Rąd przejął pełną kontrolę nad systemem bankowym. Rozwiązał zarządy banków, nakazał sprzedaż zagranicznych aktywów i transfer funduszy do kraju. Wszystkie operacje walutowe zostały zawieszone. Dostanie euro czy dolarów stało się w Reykjaviku niemożliwe.

Bjorgolfsson nie przypadkowo opublikował swoje przeprosiny dopiero dziś w gazecie „Frettabladid”. Czekał aż zakończy pracę parlamentarna komisja śledcza. Stało się to na początku tygodnia.

„Przepraszam za to, że nie kierowałem się instynktem, kiedy oceniałem ryzyko inwestowania. Przepraszam wszystkich” - kaja się miliarder, która sam stracił większość swojej fortuny na spłatę długów. Islandia do dziś nie może się podnieść z kryzysu. Wielu Islandczyków straciło wszystkie oszczędności i masowo kupowane na kredyt mieszkania, farmy, samochody.