Banany na wierzbie

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wystartowało z pilotażem skróconego czasu pracy (przy zachowaniu wynagrodzenia pracownika). Pracodawcy mogą ubiegać się o dofinansowanie projektów testujących nowe modele pracy.

Publikacja: 28.07.2025 06:00

Marcin Materna, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Marcin Materna, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Foto: D.Sobieski

Maksymalna wartość wsparcia na projekt wynosi 1 milion zł. Miejmy nadzieję, że środki pochodzą z funduszy unijnych, bo finansowanie ich z budżetu przy tym deficycie wydaje się być mimo wszystko marnotrawstwem.

Spójrzmy na strukturę zatrudnienia w Polsce i sprawdźmy jaki procent pracowników realnie mógłby pracować krócej bez wpływu na jakość świadczonych usług.

Obecnie 55 proc. Polaków pracuje w takich branżach jak: przemysł, handel, rolnictwo, budownictwo, transport, górnictwo, energetyka/ciepłownictwo. Branże już teraz borykają się z brakiem personelu, co więcej, w wielu z nich obowiązuje praca zmianowa wynikająca z konieczności zapewnienia ciągłości działania. Potencjał do skrócenia czasu pracy w tych przypadkach jest więc niewielki, a jego wprowadzenie najprawdopodobniej wymusiłoby wzrost cen. Niższą wydajność dałoby się tu jednak w części uzupełnić importem (czy produktów, czy pracowników w postaci zatrudnienia zagranicznych firm).

Kolejne 27 proc. osób wykonuje zawody związane z opieką zdrowotną, edukacją, administracją publiczną (w tym sądy i policja/armia), usługami. Tutaj występują problemy, jak wcześniej (brak pracowników) z tym, że zmniejszenie godzinowego wymiaru pracy miałoby dodatkowo większy bezpośredni wpływ w postaci ograniczenia dostępności do danych usług, czasu na jej wykonanie czy spadku „jakości” (mniej godzin pracy policjantów = niższe bezpieczeństwo, urzędników/sędziów – dłuższy czas na załatwienie sprawy, personelu medycznego – więcej nadmiarowych zgonów itp.).

Pozostało 18 proc.: to działalność rozrywkowa, naukowa, administracja prywatna, informacja, ubezpieczenia. Tutaj faktycznie zmniejszenie liczby godzin pracy nie wpłynęłoby znacząco na gospodarkę czy jakość/ilość świadczonych usług. Do tego można pewnie doliczyć część pracowników (np. biurowych) z wcześniejszych grup.

Na bazie tej uproszczonej analizy wychodzi, że bez większej szkody dla gospodarki można by zmniejszyć liczbę godzin pracy w tygodniu jedynie nie więcej niż 20 proc. pracowników.

W wielu branżach produktywność pracownika jest zależna od czasu, który spędza pracując (np. lekarz przyjmując pacjentów lub operując, operator dźwigu czy – mamy wakacje więc bliższy przykład – sprzedawca smażonych ryb w Międzyzdrojach). Można oczywiście czasem zastąpić pracownika maszyną i w wielu branżach to się dzieje. Co jednak najczęściej robi firma, która mogłaby bez negatywnych skutków ograniczyć czas pracy pracowników o 20 proc.? Po prostu zmniejsza o 20 proc. zatrudnienie i tym samym koszty – raczej rzadko wpada na pomysł, aby pracownicy pracowali krócej za tę samą pensję Gdyby, jak piszą autorzy licznych opracowań – krótszy czas pracy wpływał korzystnie na efektywność – z pewnością wiele podmiotów prywatnych już by go dawno wprowadziło.

Nie jestem też pewien, czy chcemy, żeby to akurat instytucje państwowe (urzędy, sądy, służba zdrowia) powinny być w awangardzie wprowadzania nowego systemu, a to ostatnio chyba obserwujemy. Prywatne sobie poradzą – mając na uwadze chęć utrzymania standardu usług czy wielkości produkcji, zautomatyzują procesy (ponosząc dodatkowe koszty), zwiększą zatrudnienie czy ewentualnie podniosą ceny, tak aby zrekompensować sobie ew. niższą sprzedaż i efektywność. Niedofinansowana szeroko rozumiana administracja, już dziś borykająca się z brakami kadrowymi, będzie najprawdopodobniej działała jeszcze gorzej. Ja rozumiem, że politycy są skłonni ten koszt ponieść, ale czy wraz z nimi obywatele? Nie jestem już taki przekonany. Wszyscy mamy od czasu do czasu kontakt osobisty z instytucjami państwowymi – często, jeśli chodzi o user experience nie jest to kontakt zbyt przyjemny. Najpierw może warto usprawnić procesy w służbach państwowych, sprawić, aby zniknęły kolejki (czy długie oczekiwanie na załatwienie sprawy) a potem dopiero myśleć o skracaniu czasu pracy osobom tam pracującym.

Zauważmy, że pomysły skracania czasu pracy nie przychodzą od pracodawców, tylko de facto od administracji, oderwanej w swoich ideach od realiów rachunku ekonomicznego. Dla pracodawcy skrócenie czasu pracy może skutkować spadkiem sprzedaży, pogorszeniem jakości czy spadkiem zysków. Dla urzędnika? Po prostu petenci będą czekali dłużej na załatwienie sprawy, a to akurat koszt, który urząd bez problemu zgodzi się ponieść.

Skrócenie czasu pracy w latach 60. i 70. XX wieku z 6 do 5 dni w tygodniu była to decyzja polityczna – rosnące w siłę związki zawodowe w Europie Zachodniej wymusiły te zmiany (najpierw na mocy porozumień z pracodawcami). W Bloku Wschodnim władza – nie mogąc zapewnić obywatelom wyższego standardu życia – skróceniem tygodnia pracy chciała zyskać większe poparcie. Czy coś nam to przypomina?

Na koniec – każdy z nas chciałby pracować 4 dni w tygodniu, ale wydaje mi się, że niekoniecznie chcemy, aby osoby, które nas „obsługują” (pracownicy restauracji, urzędów, szpitali) także miały skrócony tydzień.

Felietony
Koszty transakcji
Felietony
Solidne fundamenty
Felietony
Jak firmy adaptują się do globalnej niepewności
Felietony
Hossa zawsze poprzedza korektę
Felietony
Stała frustracja – dlaczego kredyty hipoteczne budzą tyle emocji?
Felietony
Rozstrzyga się przyszłość inwestorów detalicznych