Rządząca Partia Pracy obsadzi 258 miejsc, a Liberalni Demokraci 57. Taka większość nie pozwala torysom na samodzielne rządzenie. Po raz pierwszy od 1974 r. zaistniało więc ryzyko, że Wielka Brytania będzie się borykać z parlamentarnym patem, który może utrudnić redukcję gigantycznego deficytu budżetowego (według prognoz wyniesie on w tym roku aż 12 proc. PKB).

Na rynkach finansowych od kilku miesięcy obawiano się takiego rezultatu elekcji. Tym analitycy tłumaczą m.in. deprecjację funta wobec dolara o niemal 9 proc. od początku roku. W piątek brytyjska waluta osłabiła się o niemal 1,5 proc. Inwestorzy pozbywali się również obligacji rządu w Londynie. Rentowność dziesięciolatek zbliżyła się w pewnym momencie do 4 proc., a różnica między nią a rentownością analogicznych papierów niemieckich sięgnęła najwyższego poziomu od 12 lat. – Cały dzień rozmawiano o kwestiach konstytucyjnych, a to nie jest problem, którym obecnie musi się zająć rząd. Problemem tym jest deficyt – powiedział Stephen Driver, politolog z Uniwersytetu Rosehampton.

Sytuację uspokoiły nieco agencje ratingowe Standard & Poor’s i Moody’s, ogłaszając, że nie ma bezpośredniego zagrożenia dla najwyższej oceny wiarygodności kredytowej Wielkiej Brytanii. Pozytywnym sygnałem okazała się też deklaracja Nicka Clegga, lidera liberałów, że jest gotów współpracować z torysami. Wcześniej obawiano się, że wejdzie on w koalicję z laburzystami, tworząc rząd mniejszościowy. – Byłaby to lewicowa koalicja, która dążąc do obniżenia deficytu, częściej podwyższałaby podatki, zamiast ciąć wydatki – jest to strategia, którą większość ekonomistów uważa za najgorszy sposób na utrzymanie wzrostu w trakcie obniżania deficytu – oceniał Nick Beecroft, analityk walutowy w Saxo Banku.