Komentarze, które dotychczas pojawiły się w kwestii OKI, oceniały pomysł z perspektywy osoby, która aktywnie inwestuje na GPW kapitał zdecydowanie przewyższający 100 tys. zł. Uważam jednak, że to błędny tok rozumowania, gdyż w zamyśle OKI (jak przypuszczam) jest zachęcenie do inwestowania osób, które do tej pory tego nie robiły. Z tego względu w niniejszym tekście przyjmuję perspektywę przeciętnego Polaka, który (niestety) dysponuje znacznie mniejszymi środkami. Kim jest taka osoba?
Z danych BIG InfoMonitora wynika, że 70 proc. rodaków posiada oszczędności nieprzekraczające 30 tys. zł (a blisko 1/5 deklaruje całkowity brak oszczędności). Tylko 1 na 10 osób dysponuje oszczędnościami powyżej 100 tys. zł. Z tej perspektywy limit OKI wynoszący 100 tys. zł wcale nie wygląda na niski. Co więcej, limit 25 tys. zł, w ramach którego można będzie lokować oszczędności w lokaty oraz obligacje detaliczne, także nie wygląda na niski z perspektywy przeciętnego obywatela.
Dlaczego uważam, że Polacy powinni zainteresować się OKI? Po pierwsze, zakładając zarobki rzędu 6 tys. zł netto, limit 25 tys. zł pozwala ulokować bez podatku równowartość 4 miesięcznych wynagrodzeń (i ekwiwalent jeszcze większej liczby miesięcznych wydatków). To już przyzwoity wynik w kontekście budowania poduszki bezpieczeństwa. Po drugie, zakładając stopę zwrotu rzędu 6 proc. z bezpiecznych instrumentów oraz maksymalne wykorzystanie limitu 25 tys. zł, daje to roczną oszczędność z tytułu braku podatku Belki na poziomie 285 zł. Miesięcznie to ok. 24 zł – z pozoru mało, ale to choćby tyle, ile wynosi miesięczna subskrypcja za Spotify. Pamiętajmy, że małe kwoty mają znaczenie w dłuższej perspektywie.
Czego obawiam się najbardziej? Zamysłem MF, jak domniemam, jest zaangażowanie oszczędności do pracy dla gospodarki. Innymi słowy, aby więcej środków popłynęło z lokat w stronę giełdy. Z tego powodu w ramach 100 tys. zł tylko do 25 tys. zł można ulokować w aktywa bezpieczne. Jest to zdecydowanie dobry tok rozumowania, gdyż relacja gotówki i depozytów w stosunku do aktywów finansowych gospodarstw domowych jest w Polsce jedną z najwyższych w UE (ok. 50 proc.). Według mnie to przede wszystkim efekt braku wiedzy na temat funkcjonowania różnych instrumentów finansowych, a bez wiedzy ciężko będzie przekonać takie osoby do inwestowania w coś, na czym się nie znają. W zasadzie to słuszne zachowanie – nie dotykam czegoś, czego nie znam.
Istotnym problemem OKI w kontekście zainteresowania Polaków inwestycjami (nie tylko oszczędzaniem) jest również faworyzowanie aktywnego zamiast pasywnego podejścia. Konstrukcja podatku od aktywów, który zapłacimy od salda OKI powyżej 100 tys. zł, nie uprzywilejowuje strategii „kupuj i trzymaj”. To według mnie duża wada, gdyż docelowo powinniśmy dążyć, aby Polacy inwestowali, a nie spekulowali. Większość obywateli (każdego kraju) nie posiada wykształcenia ekonomicznego, co nie znaczy, że nie może korzystać z długoterminowych wzrostów na rynku akcji, choćby inwestując poprzez fundusze ETF. Tym samym dla strategii „kupuj i trzymaj” dalej znacznie korzystniejsze będzie zwykłe konto maklerskie (w tym IKE/IKZE). Powinniśmy odczarować mit, że długoterminowe inwestowanie wiąże się z ciągłym siedzeniem przed monitorem i śledzeniem notowań giełdowych.