O nowym europejskim mechanizmie stabilizacyjnym zdecydowali przywódcy strefy euro w sobotę nad ranem. Wiedzą, że nie chodzi już tylko o oszukującą w statystykach Grecję. – Jak następuje efekt domina, to nikt nie jest bezpieczny – powiedział Matti Vanhanen, premier Finlandii. Szczegóły nowego planu jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek uzgadniali ministrowie finansów UE, którzy zjechali na nadzwyczajne spotkanie w Brukseli.
Komisja Europejska przedstawiła im do akceptacji mechanizm antykryzysowy składający się z dwóch zasadniczych elementów: wspólnotowego funduszu oraz systemu dwustronnych pożyczek i gwarancji. Ten pierwszy miałby być rozszerzoną wersją już istniejącego funduszu na ratowanie bilansów płatniczych państw UE nienależących do strefy euro. Jeszcze w 2008 r. wynosił tylko 12 mld euro. Szybko jednak okazało się, że kryzys przetaczający się przez Europę Środkowo-Wschodnią może być poważny i przywódcy Unii zdecydowali dwukrotnie o podwyższeniu funduszu: najpierw do 25, a potem do 50 mld euro.
Teraz na podobnych zasadach miałby być stworzony system dla krajów strefy euro, wart 60 mld euro. Fundusz nie jest darmową pomocą. To pożyczka udzielona na lepszych warunkach niż rynkowe, bo pieniądze pozyskuje na rynku Komisja Europejska w imieniu UE i przekazuje je krajowi w potrzebie. Ale jest to obwarowane ostrymi warunkami, uzgodnionymi we współpracy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który z zasady dokłada do pomocy swój udział.
Drugi element to stały mechanizm dwustronnych gwarancji w strefie euro. A więc podobnie jak w przypadku Grecji pozostali składaliby się na pakiet pomocowy, tyle że miałoby się to odbywać znacznie szybciej i według z góry określonych zasad. Mowa aż o 440 mld euro. Do tego dochodziłby udział MFW w wysokości 220-250 mld euro.
- Cały pakiet, który ma dać dowód determinacji UE w przeciwdziałaniu kryzysowi fiskalnemu, może sięgnąć 750 mld euro w ciągu trzech lat - powiedziała hiszpańska minister finansów Elena Salgado.