Na nic zdał się silny sprzeciw Wielkiej Brytanii, której stolica jest siedzibą 80 proc. europejskich podmiotów tego typu.
– Ten obszar był dotąd nieregulowany. Luka teraz zostanie zasypana – tłumaczył niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble, główny orędownik nowych przepisów.
Projekt, który wymaga jeszcze uzgodnienia z nieco łagodniejszą wersją zaproponowaną przez Parlament Europejski, przewiduje m.in. nałożenie na branżę inwestycyjną nowych wymogów informacyjnych. Fundusze będą musiały m.in. informować nadzór o skali podejmowanego ryzyka oraz większych transakcjach tzw. krótkiej sprzedaży (sprzedaży pożyczonych akcji, aby następnie taniej je odkupić). UE chciałaby także ograniczyć stosowaną przez fundusze hedgingowe dźwignię finansową oraz ograniczyć premie wypłacane menedżerom.
Największy opór Londyn stawia propozycji, aby fundusze nie mogły działać w całej UE na podstawie jednej licencji, ale musiały rejestrować się w każdym kraju członkowskim, w którym chcą sprzedawać jednostki uczestnictwa. Krytycznie wobec tego zapisu wyrażał się także sekretarz skarbu USA Timothy Geithner. Argumentował, że jest to forma protekcjonizmu. – Ostatecznie przepisy te uderzą w inwestorów – oceniła Ana Haurie, zarządzająca funduszami Dexion Capital.
Komentatorzy wskazują, że zgadzając się na nowe regulacje wbrew Wielkiej Brytanii, ministrowie naruszyli niepisaną zasadę, że decyzje podejmowane są jednomyślnie. – Jesteśmy wspólnotą, co oznacza, że możemy podejmować decyzję przeciwko pojedynczym krajom – bronił się Schaeuble.