Jak twierdzi w pozwie Lehman, zarząd JPMorgana – jego głównego źródła krótkoterminowych pożyczek – wiedział o jego pogarszającej się kondycji i postanowił to wykorzystać do pozyskania od niego cennych aktywów. W tym celu zagroził Lehmanowi, że przestanie mu świadczyć usługi rozliczeniowe, jeśli ten nie wpłaci dodatkowych zabezpieczeń. W efekcie w ciągu kilku dni przed 15 września Lehman przekazał JPMorganowi 8,6 mld USD (28,8 mld zł) w gotówce i instrumentach rynku pieniężnego. Teraz syndyk banku inwestycyjnego domaga się nie tylko zwrotu tych aktywów, ale też wielomiliardowego odszkodowania.
„Gdy Lehman stał na krawędzi bankructwa, JPMorgan jako jego główny bank rozliczeniowy wykorzystał swoją pozycję „pana życia i śmierci”, zmuszając go do serii jednostronnych umów oraz wydania nieodzownych aktywów o wartości miliardów dolarów” – napisano w złożonych w sądzie dokumentach.
– Pozew jest nieuzasadniony, a kosztowny proces jeszcze bardziej uszczupli ograniczoną masę upadłościową Lehmana – ostrzegł rzecznik JPMorgana Joe Evangelisti. Syndyk sądzi jednak, że jeśli wygra proces, masa ta istotnie się powiększy, co pozwoli na wypłatę wyższych rekompensat wierzycielom Lehmana. Obecnie ocenia się, że nieuprzywilejowani kredytodawcy otrzymają zaledwie 15 centów za każdego pożyczonego bankowi dolara.
Proces nie jest na rynkach finansowych niespodzianką. W marcu ukazał się bowiem raport o okolicznościach plajty Lehmana, którego autor Anton Valukas opisał m.in. niejednoznaczną rolę banku JPMorgan Chase, który wymagał od Lehmana bezzasadnie wysokich zabezpieczeń. Valukas, były prokurator z Chicago specjalizujący się w zwalczaniu przestępstw finansowych, podkreślił jednocześnie, że winę za plajtę Lehmana ponosi zarząd banku, który uciekał się do sztuczek księgowych, aby ukryć skalę stosowanej dźwigni finansowej. JPMorgan Chase był natomiast jedną z nielicznych instytucji finansowych, które do samego końca udzielały Lehmanowi kredytów.