Może to świadczyć o braku wiary Amerykanów w siłę gospodarki i pokazuje, że ich obecna sytuacja finansowa nie pozwala na zwiększenie wydatków.
Sprzedaż wzrosła o 0,4 proc. w stosunku do czerwca, kiedy spadła o 0,3 proc. Ekonomiści spodziewali się wzrostu o 0,5 proc. Bez uwzględniania samochodów i benzyny lipiec również przyniósł spadek sprzedaży – o 0,1 proc.
Popyt na samochody, wspomagany zachętami, wzrósł o 1,6 proc., po spadku o 1,3 proc. w czerwcu. Przychody stacji benzynowych wzrosły w lipcu o 2,3 proc. i to przy nieznacznej zmianie cen paliw. Lepsze wrażenie na inwestorach zrobił raport Departamentu Pracy o kosztach utrzymania w USA. W lipcu wzrosły one po raz pierwszy od czterech miesięcy, co może złagodzić obawy, że spowolnienie tempa wzrostu wywoła deflację.
Indeks cen konsumpcyjnych wzrósł o 0,3 proc. w porównaniu z czerwcem, najbardziej od roku i bardziej od 0,2 proc. przewidywanych przez ekonomistów. Tak zwana bazowa inflacja, nieuwzględniająca zmiennych cen żywności i paliw, wyniosła 0,1 proc., tak jak prognozowano. Roczna stopa tej bazowej inflacji wyniosła 0,9 proc. i była najniższa od 1966 r. Po raz drugi z rzędu wzrosły w lipcu koszty wynajmu mające największy udział w CPI.
Brak inflacji pozwoli Fed utrzymywać stopy procentowe na poziomie zbliżonym do zera również w 2011 r., co powinno sprzyjać rozwojowi gospodarki.