Jednak za to, że będzie on powolny, winę ponosi właśnie Europa i dlatego amerykański sekretarz skarbu Thimothy Geithner po wczorajszym spotkaniu z premierem Włoch Mario Montim w Mediolanie oświadczył, że Stanom Zjednoczonym bardzo zależy na sukcesie wysiłków podejmowanych dla uzdrowienia sytuacji finansowej w strefie euro.
Na razie nawet najwięksi optymiści wśród ekonomistów nie przewidują, by amerykańska gospodarka mogła odnotować w przyszłym roku tempo wzrostu o wiele szybsze niż 2,5 proc.
Optymizm jest więc dość umiarkowany, ale i jego przyczyny nie pozwalają na nic więcej. Najnowsze wskaźniki gospodarcze wykazały poprawę zaufania konsumentów, wzrost cen domów i przede wszystkim znaczący spadek bezrobocia. Spośród 21 raportów makroekonomicznych opublikowanych w minionym tygodniu, dziesięć zawierało dane lepsze od oczekiwanych, dziewięć gorsze, a w dwóch prognozy ekonomistów sprawdziły się w rzeczywistości co do joty. Nie jest to więc bilans zapowiadający boom w amerykańskiej gospodarce, ale przynajmniej wynika z niego, że cofnęła się ona znad krawędzi recesji.
Dzieje się tak również dlatego, że koniunktura w gospodarce Stanów Zjednoczonych mniej zależy od tego, co dzieje się w Europie, niż od sytuacji w innych częściach świata.
– Z amerykańskiej perspektywy kryzys w strefie euro jest mniej niebezpieczny niż kryzys meksykańskiego peso w 1994 r. czy kryzys azjatycki z 1997 r. Powiązania handlowe USA z peryferyjnymi krajami strefy euro są mniejsze i mniejszy będzie też spodziewany spadek PKB strefy euro – uważa Paul Dales, ekonomista z londyńskiej firmy Capital Economics.