Nie Frankfurt, Londyn i Paryż, ale Ateny, Dublin i Kopenhaga okazują się stolicami najszybciej rosnących indeksów giełdowych. Podczas gdy w ciągu ostatniego roku niemiecki DAX wzrósł o 17 proc., indeksy w budzącej się Grecji i Irlandii zanotowały zwyżki o 44 proc. (ASE) oraz 31,4 proc. (ISEQ). Świetnie radziła sobie również giełda duńska (OMX20), której wycena od początku roku konsekwentnie podąża na północ, ustanawiając kolejne historyczne maksima.
Atrakcyjne, ale ryzykowne
W piątce najszybciej rosnących indeksów aż trzy pochodzą z krajów, określanych akronimem PIGS. Opisuje on państwa o kiepskiej kondycji finansowej i wysokim zadłużeniu. Są to kolejno: Portugalia, Irlandia, Grecja i Hiszpania. Paradoksalnie to właśnie słaba gospodarka tych państw jest ich sprzymierzeńcem w ustanawianiu szczytów na giełdzie.
– PIGS bardzo źle odczuły kryzys zadłużeniowy, który miał miejsce w Europie – nie ma wątpliwości Marek Buczak, dyrektor ds. rynków zagranicznych w Quercus TFI. – W czasie kryzysu wyceny spółek na tamtejszych giełdach mocno spadły, a niektóre z nich, jak choćby największy irlandzki bank – AIB – zostały znacjonalizowane. Jako że kursy tamtejszych akcji znalazły się na bardzo niskim poziomie, duży wzrost jest uzasadniony. Spółki te miały wiele do odrobienia, a nadchodzące ożywienie gospodarcze w Europie może sprzyjać kontynuacji pozytywnego trendu.
Jednak mimo dobrych wyników, inwestycje w PIGS są bardzo ryzykowne. Wciąż może pojawić się widmo kolejnych bankructw czy złych decyzji władz. Dodatkowo akcje notowanych tam spółek są mało płynne, co utrudnia wchodzenie i wychodzenie z inwestycji.
– Jest jeszcze trzecie ryzyko, tj. walutowe, które nieraz może zabrać nam znaczną część zainwestowanych pieniędzy – zwraca uwagę Sobiesław Kozłowski, ekspert ds. rynków akcji w DM Raiffeisen.