Przez większą część minionej dekady te wschodzące gospodarki rozwijały się szybko, bo ludzie przenosili się z rolnictwa do bardziej wydajnej pracy w mieście. Dość szybko doszły do siebie po globalnej recesji, gdyż olbrzymie nakłady inwestycyjne i ulgi podatkowe w Chinach i innych krajach rozwijających się pomogły zrównoważyć spadek popytu w Stanach Zjednoczonych. Również stymulujące rozwój amerykańskiej gospodarki drukowanie pieniędzy przez Rezerwę Federalną sprzyjało ich wzrostowi.
Ale przed dwoma laty sytuacja zaczęła się zmieniać. Tempo wzrostu szybko spadło na emerging markets, o 3 punkty procentowe od 2010 r. do 5 proc. kwartalnie w stosunku rocznym, według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
I teraz jest pytanie, co spowodowało ten spadek i czy to wolniejsze tempo wzrostu jest nową normą, czy też jedynie przystankiem na odpoczynek w pogoni krajów rozwijających się za państwami uprzemysłowionymi. Debata na ten temat sprowadza się do tego, czy spowolnienie spowodowane jest problemami strukturalnymi i w związku z tym będzie trwałe, czy też jest wynikiem przejściowego spadku w globalnym cyklu gospodarczym.
Optymiści wskazują na przejściowe czynniki, takie jak zmniejszenie wysiłków stymulacyjnych w krajach rozwijających się, co spowodowało spadek globalnego popytu na eksport i cen surowców. Stephen Schwartz, główny ekonomista do spraw Azji w hiszpańskim Banco Bilbao Vizcaya Argentaria, twierdzi, że wzrost w takich krajach jak Indie przyspieszy w wyniku urbanizacji.