Amerykański rynek pracy doczekał się jedynie złudnego ożywienia

Oficjalne statystyki dotyczące stopy bezrobocia w Stanach Zjednoczonych przypominają chińskie dane o PKB – są pełne anomalii oraz przemilczeń. Prawdziwy obraz sytuacji może być dużo gorszy.

Publikacja: 27.10.2015 14:51

Niepokojąco dużo Amerykanów nie odczuwa skutków ożywienia gospodarczego...

Niepokojąco dużo Amerykanów nie odczuwa skutków ożywienia gospodarczego...

Foto: Archiwum

Długo oczekiwana podwyżka stóp procentowych w USA została odłożona przez Fed w bliżej nieokreśloną przyszłość. Rynek spodziewa się, że dojdzie do niej dopiero na wiosnę 2016 r., jeśli nie później. A wydawało się, że amerykańska Rezerwa Federalna zacznie podwyższać stopy już we wrześniu. Wszak wszystko wskazywało na to, że gospodarka USA przechodzi solidne ożywienie, które przynosi duży wzrost zatrudnienia. Obraz ten niespodziewanie jednak zepsuły dane z rynku pracy. Okazało się, że we wrześniu przybyło zaledwie 142 tys. etatów (bez uwzględnienia rolnictwa), podczas gdy średnia prognoz analityków mówiła o wzroście o 201 tys. I tak już rozczarowujące dane za sierpień zrewidowano w dół – ze 175 tys. etatów do 135 tys. etatów. Co prawda stopa bezrobocia pozostała na poziomie 5,1 proc., czyli podobnym do tego z przełomu lat 2007 i 2008, ale akurat ta statystyka może być myląca. Stopa uczestnictwa w rynku pracy USA spadła bowiem do 62,4 proc., czyli najniższego poziomu od połowy lat 70. Choć oficjalne bezrobocie jest dosyć niskie, to niepokojąco wielu Amerykanów pozostaje poza rynkiem pracy i przez to społeczeństwo nie odczuwa ożywienia gospodarczego tak mocno, jak sugerowałyby to rządowe statystyki.

Statystyki z cienia

– Stopa bezrobocia wynoszącą nieco ponad 5 proc. to największa kpina w tym kraju. Stopa bezrobocia wynosi prawdopodobnie 20 proc., a niektórzy wspaniali ekonomiści powiedzą wam, że sięga 30–32 proc. Najwyższą wartością, jaką słyszałem, jest 42 proc. – mówił jakiś czas temu miliarder Donald Trump, jeden z republikańskich kandydatów na prezydenta USA. Trump jest znany z ekscentrycznych zachowań, ale aby mówić, że prawdziwa stopa bezrobocia w USA wynosi aż 42 proc.? Nie jest on odosobniony w opinii, że amerykański rząd przedstawia zaniżone dane dotyczące stopy bezrobocia. Liczeniem alternatywnych statystyk gospodarczych zajmuje się portal shadowstats.com prowadzony przez kontrowersyjnego ekonomistę Waltera „Johna" Williamsa. Według jego wyliczeń prawdziwa stopa stopa bezrobocia w USA wynosiła w sierpniu 2015 r. 22,9 proc. Skąd tak szokująco wielka różnica między nią a oficjalnymi danymi publikowanymi przez rządowe Biuro Statystyk Pracy (BLS)?

– W latach 90. BLS dokonał kilku istotnych zmian w definicji osoby bezrobotnej. Podstawowa stopa bezrobocia, tzw. wskaźnik U3, nie obejmuje dziś osób zniechęconych bezowocnym poszukiwaniem zatrudnienia, choć w powszechnym odczuciu są oni bezrobotni. Odczuwalna stopa bezrobocia jest więc wyższa niż oficjalna – mówił Williams w wywiadzie dla „Parkietu". Shadowstats.com w swoich wyliczeniach jako bezrobotnych kwalifikuje zarówno osoby od krótkiego czasu zniechęcone bezskutecznym poszukiwaniem pracy, jak i te, które przestały szukać zatrudnienia ponad rok wcześniej (oficjalne statystyki nie uznają ich już za bezrobotnych, ale pokazują, że zniknęły one ze statystyk siły roboczej), a także ludzi, którzy pracują na niepełny etat, a chcieliby mieć zatrudnienie w pełnym wymiarze godzin. W ten sposób Williams uzyskał wyliczenia, które są zbliżone do stopy bezrobocia z początku lat 30. Nawet jeśli obliczenia shadowstats.com zawierają błędy metodologiczne i prawdziwa stopa bezrobocia jest niższa, to i tak można powiedzieć, że sytuacja na rynku pracy w USA jest rozczarowująco zła. U6, czyli najszerszy wskaźnik bezrobocia liczony przez BLS (obejmujący m.in. tych, którzy w krótkim terminie zniechęcili się do szukania pracy lub wbrew swoim oczekiwaniom pracują na niepełny etat) wynosiła we wrześniu 10 proc. Spadała ona w ostatnich miesiącach, ale wciąż znajduje się na podwyższonym poziomie.

Nie jest tak źle?

Część analityków zwraca uwagę, że stopa uczestnictwa w rynku pracy spadała jeszcze w czasach przedkryzysowego boomu. Jej zmniejszanie spowodowane było więc w większym stopniu czynnikami demograficznymi, takimi jak starzenie się społeczeństwa. – Spadek stopy uczestnictwa jest wynikiem głównie czynników strukturalnych i w związku z tym są małe szanse, by stopa ta wzrosła w nadchodzących latach. Trend spadkowy zaczął się już w 2000 r. i był napędzany starzeniem się społeczeństwa, wzrostem liczby osób na zasiłkach dla niepełnosprawnych, a także trendem wzrostowym w wybieraniu przez młodych ludzi dalszej edukacji po szkole średniej – wskazuje Paul Ashworth, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics. Jeszcze w 2006 r. ekonomiści z Rezerwy Federalnej prognozowali, że stopa uczestnictwa spadnie do 2013 r. do 63 proc. Nie spodziewali się, że dojdzie do recesji, i tłumaczyli ten spadek wyłącznie czynnikami demograficznymi. Raport Oddziału Rezerwy Federalnej z Saint Louis z czerwca wskazuje, że stopa uczestnictwa w USA spada niemal wyłącznie z przyczyn demograficznych. Więcej osób przechodzi na emeryturę, kobiety w średnim wieku wycofują się z rynku pracy i zajmują domem, a duża liczba młodych ludzi idzie na studia. Ekonomiści Fedu wskazują, że podobne trendy są obserwowane również w Europie Zachodniej i w Japonii.

Czy jednak tylko demografia decyduje w USA o spadku stopy uczestnictwa? Skoro inne kraje rozwinięte doświadczają podobnych, a nawet gorszych problemów demograficznych niż USA, to czemu stopa uczestnictwa spada w Stanach Zjednoczonych mocniej niż u nich? Dane Oddziału Rezerwy Federalnej z St. Louis mówią, że w przypadku mężczyzn w wieku od 25 do 54 lat była ona w USA niższa niż w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Hiszpanii, Szwecji czy Japonii. Tłumaczenie tego trendu jedynie demografią może być zwodnicze. Czy bowiem powszechny pęd młodych Amerykanów do edukacji uniwersyteckiej, nawet na kiepskie uczelnie i „śmieciowe" kierunki, takie jak różnego rodzaju studia feministyczne i ekologiczne, nie jest czasem ucieczką przed bezrobociem? Czy kobiety w średnim wieku wycofują się z rynku pracy powodowane tradycyjnymi wartościami rodzinnymi, czy też z powodu rozczarowania słabo płatną pracą na posadach kelnerek i kasjerek w supermarketach? W oficjalnych danych statystycznych trudno znaleźć odpowiedzi na te pytania. Spadek stopy uczestnictwa może bowiem świadczyć zarówno o tym, że wielu ludzi zarabia na życie dzięki nowym technologiom (np. pracując jako kierowcy dla Ubera czy zarabiając na handlu w internecie), jak i o tym, że w wielu miastach amerykańskiej Północy zamykano przez ostatnich kilkanaście lat fabryki i przeniesiono produkcję do Chin.

Maczeta nie czyta oficjalnych danych

Na rynek pracy w USA ma również potężny wpływ masowa (legalna i nielegalna) imigracja z Ameryki Łacińskiej. Raport Badań nad Imigracją (CIS) wskazuje, że o ile w I kwartale 2000 r. pracę miało 114,8 mln ludzi urodzonych w USA będących w wieku produkcyjnym, o tyle w I kwartale 2014 r. było ich już o 127 tys. mniej. Stało się tak, choć osoby urodzone w Stanach Zjednoczonych stanowiły w tym okresie dwie trzecie wzrostu liczby ludności w wieku produkcyjnym w USA. W 2014 r. było więc o 17 mln więcej niepracujących „rdzennych" Amerykanów niż w 2000 r. O ile w 2000 r. pracowało 74 proc. urodzonych w USA będących w wieku produkcyjnym, o tyle w 2007 r. 71 proc., a w 2014 r. zaledwie 66 proc. Tymczasem liczba imigrantów w wieku produkcyjnym, którzy mieli pracę, zwiększyła się z 17,8 mln w 2000 r. do 22,8 mln w 2014 r. Licząc netto, cały wzrost liczby etatów w ostatnich 14 latach przypadł więc legalnym i nielegalnym imigrantom. Inne dane pokazują, że 43 proc. etatów stworzonych w USA od 2010 r. przypadło imigrantom.

Potężne lobby zwolenników szerszego otwarcia granic USA na imigrantów (głównie środowiska biznesowe wykorzystujące to, że przybyszom z Meksyku czy Salwadoru można płacić o wiele mniej niż „rdzennym" Amerykanom, wskazuje, że masowa imigracja jest potrzebna, bo ponoć w USA są „niedobory siły roboczej". Badania CIS wskazują, że tych niedoborów nie ma, zwłaszcza w branżach wymagających wysokich kwalifikacji. Bez pracy pozostaje bowiem 8,7 mln urodzonych w USA osób z wykształceniem wyższym i 17 mln z niepełnym wyższym. Mitem jest również to, że imigranci biorą się za zajęcia, których Amerykanie nie chcą wykonywać. Statystyki mówią bowiem wyraźnie, że w wielu zawodach uznawanych za brudne i ciężkie, nadal dominują pracownicy urodzeni w USA. Do „rdzennych" Amerykanów należy 51 proc. etatów pomocy domowej, 63 proc. pracowników branży mięsnej, 66 proc. robotników budowlanych, 73 proc. dozorców. Dane mówią również, że z rynku pracy wypychani są przez imigrantów głównie biedniejsi, często czarni i latynoscy pracownicy.

Te dane tłumaczą, dlaczego zapowiadający ostrą politykę imigracyjną Donald Trump cieszy się największym spośród wszystkich republikańskich kandydatów poparciem wśród Afroamerykanów i urodzonych w USA Latynosów. Postawienie tamy imigracji oznacza bowiem, że Czarni i „Chicanos" (Amerykanie pochodzenia meksykańskiego) przestaną być wypychani z rynku pracy przez przybyszów zza Rio Grande. To też wyjaśnia, dlaczego Trump mówi o „prawdziwej stopie bezrobocia wynoszącej 42 proc.". On po prostu przemawia do wyobraźni biedniejszej części Ameryki.

[email protected]

Gospodarka światowa
Opłaciła się gra pod Elona Muska. 500 proc. zysku w kilka tygodni
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka światowa
Jak Asadowie okradali kraj i kierowali rodzinnym kartelem narkotykowym
Gospodarka światowa
EBC skazany na kolejne cięcia stóp
Gospodarka światowa
EBC znów obciął stopę depozytową o 25 pb. Nowe prognozy wzrostu PKB
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka światowa
Szwajcarski bank centralny mocno tnie stopy
Gospodarka światowa
Zielone światło do cięcia stóp